mobile

Dzień otwarty na Paluchu [reportaż]

W sobotę, 1 października Schronisko Dla Bezdomnych Zwierząt Na Paluchu zorganizowało Dzień Otwarty. Dla mnie okazja, żeby pojechać tam i zobaczyć. Wiele razy widziałem wolontariuszy schroniska ze swoimi podopiecznymi, nigdy nie byłem Na Paluchu.

TAGI
Dzień otwarty na Paluchu [reportaż]

Na miejscu, nie bardzo wiem, w którą stronę iść. Po lewej stronie budynek, w którym jest punkt przyjęć – obok, miejsce, gdzie można adoptować psa czy kota. Widząc moje niezdecydowanie odzywa się jedna z wolontariuszek. Po kilku chwilach podchodzi do mnie inna wolontariuszka – Anna. To ona ma mnie oprowadzić po schronisku.
 - To jest punkt przyjęć zwierząt, które przywożone są z całej Warszawy przez Straż Miejską i osoby prywatne – mówi Anna. – a to jest miejsce adopcji zwierząt, gdzie często leją się łzy. Wolontariusze tutaj płaczą, ze ich podopieczni idą do domów. To są łzy szczęścia.
- Przywiązujecie się do swoich podopiecznych? –pytam.
- Staramy się tego nie robić, ale tak – przywiązujemy się do zwierzaków. Często zdarza się, tak, że budzę się w nocy i myślę o jakimś psie.
Dowiaduję się, że każdy z wolontariuszy opiekuje się dwudziestoma psami. Każdy z wolontariuszy podlega pod lidera grupy. Wolontariuszy jest około 250, którzy przyjeżdżają do schroniska regularnie. Są też osoby, które przyjeżdżają nie regularnie. W schronisku od tego roku działa grupa WoloArt, która skupia między innymi fotografów.

Zatrzymujemy się przed tablicą „Adoptuj warszawiaka”.

- Zabieramy nasze zwierzami na miasto i pokazujemy ludziom, że są to normalne psy, że lubią być z ludźmi. I nie są, żadnymi gorszymi psami. Wszystkie psy, które są na tych zdjęciach mają już swoje domy.

Na dzień dzisiejszy w schronisku jest około 800 psów i około setki. W najgorszym okresie w schronisku przebywało 2300 psów i 300 kotów.

- Poprawa jest znaczna, głownie dzięki tym akcjom promocyjnym – mówi wolontariuszka.

Śmiem twierdzić, że nie ma mieszkańca stolicy, miłośnika zwierząt, który nie słyszałby o wspomnianej już akcji „Adoptuj warszawiaka”. Inna, zorganizowana przez „Paluch” zachęca do adopcji psów – staruszków, czy jakby się powiedziało o ludziach „seniorów”.

Idziemy dalej. Mijamy szpital dla kotów.


- W tym roku Szpital Praski przekazał nam inkubatory, dzięki temu schronisko może opiekować się małymi kotami, które nie mają matek. Dzięki temu jest dużo większa przeżywalność kociąt.

Idziemy do kuchni.
- W okresie zimowym psy mają gotowaną karmę. Praca kuchni zaczyna się mniej więcej o pierwszej w nocy.

Do przygotowania posiłku dla 800 psów schronisko potrzebuje 125 kg ryżu, 300 kg mięsa, 25 kg suszu warzywnego i 15 litrów oleju. Zimą psy, które nie są w pawilonach dostają trzy razy dziennie ciepłą wodę do picia.
 
Obok ze swoim radiowozem stoją funkcjonariusze Straży Miejskiej. Z eko patrolu.

Przechodzimy wzdłuż klatek. To strefa kwarantanny. Na ogrodzeniu tabliczka informująca o tym.

 

- Tutaj psy przebywają 15 dni. Taki jest mniej więcej okres inkubacji choroby –mówi Anna. I zwraca uwagę na chipowanie zwierząt. Zaczipowany zwierzak w ogóle nie trafia do schroniska. Znając adres właściciela, znaleziony pies trafia do niego. Warunek jest jeden – dane właściciele muszą być umieszczone w Safe Animal, bazie danych.

Idziemy wzdłuż boksów. Patrzę na psy. Małe, duże – każde z jakąś historią. Smutną. Na boksach tabliczki informujące o imieniu, płci charakterze zwierzęcia.

Bert

i Basia

– to podopieczne mojej przewodniczki po schronisku. Basia uwielbia mężczyzn. Kobiet się boi – być może, jakaś ją skrzywdziła?

Anna jest podekscytowana. Do jednego z podopiecznych przyjeżdża rodzina – czy będzie jego rodziną? Od dawna nikt się o psa nie pytał. Idziemy do szpitala. Ale zdaję sobie sprawę, że moja przewodniczka może być myślami przy tamtym psie.

- Proszę iść, dam sobie radę – mówię. I trzymam kciuki, żeby pies znalazł rodzinę, żeby opuścił raz na zawsze schronisko.

W szpitalu dołączam do grupy zwiedzających. Lekarz pokazuje różnego rodzaju sprzęty i opowiada historie leczonych zwierząt.

O adopcji psów rozmawiam z Magdą Migdał, wolontariuszką, specjalistką ds. promocji i koordynatorem wolontariatu i dowiaduję się, osoby, które chcą adoptować muszą odbyć co najmniej dwa spacery adopcyjne, po to, żeby psy poznały nowe osoby, żeby wolontariusze zobaczyli, czy pomiędzy psem a nowymi właścicielami nawiązuje się jakaś relacja. Wypełnia się też kwestionariusz adopcyjny i rozmawia z pracownikiem Biura Adopcji. W przypadku pozytywnych opinii pies trafia do weterynarza. Adoptujący dostaje książeczkę zdrowia psa i wszystkie potrzebne informacje.

Adopcja kotów wygląda trochę inaczej. Nie ma oczywiście spacerów adopcyjnych.


- Koty są dużo wrażliwsze na warunki schroniskowe, niż psy. – mówi Kasia, wolontariuszka zajmująca się kotami. Żeby adoptować kota trzeba mieć ze sobą transporter. Tak samo jak w przypadku psów wypełniana jest ankieta adopcyjna, wizyta u weterynarza i podpisywana jest umowa adopcyjna. – Z jednej strony decyzja nie może być spontaniczna, ale z drugiej, decyzję trzeba podjąć szybko, ponieważ koty nie mają czasu na to, żeby czekać – dodaje wolontariuszka.
Pytam, jakie warunki trzeba spełnić w domu, żeby mieć kota.
- Chodzi pewnie panu o jakieś wymogi typu…..
- Tak, na przykład siatki.
- Odwołujemy się do zdrowego rozsądku osób adoptujących. Jeżeli ktoś jest wstanie zapewnić kotu bezpieczeństwo, pomimo nie osiatkowanego balkonu to może się okazać, że będzie mógł adoptować kota.
Dziękuję za rozmowę, ale nie wychodzę z „kociarnii”. W jednym z pomieszczeń są maluchy. Stoję w progu. Większość kociaków leży, drzemie. Tylko jedna koteczka tricolorka miauczy.

Próbuje z nami na swój koci sposób rozmawiać? Czy skarży się? Tego nie wiem. Wiem tylko, że wbrew obiegowej opinii koty potrzebują bliskości człowieka. Wiem, w domu mam dwie kotki. Znam z autopsji.
Czas wizyty w schronisku powoli dobiega końca. Moja przewodniczka Anna zadała mi pytanie, jakie mam wrażenia. Powiedziałem jej, że zrobiła na mnie wrażenie przestrzeń. Alejki nie są wąskie, klatki nie są małe.

Mam tylko nadzieję, że te 800 psów szybko znajdzie swój dom. Kiedyś, jako zadeklarowany „kociarz”, poznałem takie powiedzenie, że najlepszy jest kot adoptowany – trawestując – najlepszy jest pies adoptowany. I przychylam się do akcji „nie kupuj – adoptuj”. Z całego serca.
Andrzej Sitko
 

KOMENTARZE

aktualności

więcej z działu aktualności

sport

więcej z działu sport

kultura i rozrywka

więcej z działu kultura i rozrywka

Drogi i Komunikacja

więcej z działu Drogi i Komunikacja

Kryminalne

więcej z działu Kryminalne

KONKURSY

więcej z działu KONKURSY

Sponsorowane

więcej z działu Sponsorowane

Biznes

więcej z działu Biznes

kulinaria

więcej z działu kulinaria

Zdrowie i Uroda

więcej z działu Zdrowie i Uroda