mobile

Najgorszy film świata

Film tak zły, że aż dobry – jeżeli istnieje taka kategoria to „The Room” jest jej najznakomitszym przedstawicielem. W ramach seansu „Kino noc” o skali jego fatalności mogli się przekonać widzowie zgromadzeni w sali kinowej Zamku Ujazdowskiego.

Adam Kutryba
Najgorszy film świata

„Kino noc” w Ujazdowskim to nawiązanie do amerykańskich „midnight movies”, czyli pokazów odbywających się w dużych miastach w weekendy, najczęściej od północy do rana. Wyświetlano na nich mówiąc ogólnie filmy dziwne, przekraczające granice kina głównego nurtu, często takie, które były absolutnie fatalne i kompletnie niezgodne ze sztuką filmową. Kino klasy B (a może nawet C) znalazło swoją niszę – publiczność, która nie jest typowym widzem gnającym na premiery w ich tygodniu otwarcia, lecz taką, którą charakteryzuje uwielbienie filmowej tandety. To widownia bardziej wierna i ostatecznie tworząca część legendy, towarzyszącej danemu tytułowi przez dekady.

Właśnie w tym tkwi siła „midnight movies”. Ich publiczność czyni nawet zły film filmem kultowym, rozpowszechniając informacje na jego temat pocztą pantoflową, co przekłada się na popularność „dzieła”. Na takim gruncie wyrosła niezwykła popularność „The Room” , pokazywanego w sobotę w Zamku Ujazdowskim razem z obrazem „Disaster Artist” będącym ekranizacją książki opisującej proces powstania filmu.

Jednak filmy złe produkuje się bezustannie. „Wybrakowanych” przedstawicieli sztuki dziesiątej muzy znajdziemy co tydzień na wielkim ekranie, lecz nie osiągają one w żadnym znaczeniu statusu szlagiera. Zatem co zdecydowało o (anty)sukcesie „The Room”?

Po pierwsze „The Room” zawodzi w każdym elemencie filmowego rzemiosła. Produkcja ta powinna widnieć w dziale filmów zakazanych, każdej szkoły filmowej na świecie – dialogi są sztuczne, fabuła nielogiczna i niespójna, wizerunek kobiet w filmie jest nieomal mizoginiczny, muzyka koszmarna, aktorzy grają jak szwankujące roboty, a całość ogląda się w niektórych momentach z dużym dyskomfortem.  Wszelkie wady składają się jednak na przekomiczny wydźwięk całości. Publiczność zgromadzona w Zamku Ujazdowskim zanosiła się śmiechem, niemal w każdej scenie. Takiego efektu nie potrafi wywołać nawet najlepsza komedia.

Mimo, że popełnione zostały wszelkie możliwe błędy to o dziwo nie zostały one popełnione celowo. Film jest stworzony szczerze, z dziecięcą naiwnością i w dobrej wierze. Sprawia wrażenie jakby został stworzony przez kogoś, kto żyje w innej rzeczywistości i nigdy nie widział nie tyle poprawnie zrealizowanego filmu, co normalnie wyglądających stosunków międzyludzkich.

Właśnie w tym miejscu warto przytoczyć osobę autora filmu, człowieka instytucji Tommy’ego Wiseau, który odpowiadał w głównej mierze za ten twór, będąc jego producentem, producentem wykonawczym, scenarzystą, reżyserem i odtwórcą głównej roli (co wygląda niezwykle osobliwie w czasie napisów otwierających film). Sylwetkę Tommy’ego przybliża drugi film cyklu „Kino noc”, wyświetlany przedpremierowo w Zamku Ujazdowskim „Disaster Artist” z Jamesem Franco w roli głównej. Jest on ekranizacją książki o tym samym tytule, napisanej przez Grega Sestero, przyjaciela Wiseau. Zarówno książka jak i film są pełne fascynujących anegdot z życia Tommy'ego, o którym można mówić godzinami.

Przede wszystkim Tommy nie jest dobrym aktorem, zresztą to mało powiedziane. Jeden z amerykańskich krytyków na stronie internetowej ifc.com napisał, że głos Wiseau brzmi jakby „Borat usiłować udawać Christophera Walkena wcielającego się w rolę chorego umysłowo pacjenta”. Do tego poza planem filmowym otacza go aura tajemniczości. Nigdy nie zdradził, kiedy tak naprawdę się urodził, skąd pochodzi lub na czym dorobił się fortuny pozwalającej mu na zrealizowanie kosztującego około 5 milionów dolarów „The Room” (który w pierwszym tygodniu premiery zwrócił się w szokująco niskiej kwocie dwóch tysięcy dolarów). Z naszej perspektywy najbardziej interesujące mogą być poszukiwania kraju pochodzenia Tommy’ego, które rozpoczęli internauci zafascynowani jego dziełem. Po pierwsze skupili się na tym, że Wiseau jest katolikiem, poza tym angielski nie jest jego językiem natywnym i popełniał w nim błędy polegające na pomijaniu przedimka „the”. Zgadnijcie dla jakiego narodu jest to charakterystyczny błąd?

Tropy w tej sprawie zaprowadziły niektórych z USA , przez Francję i Niemcy, do…Polski. Wskazują na to dokumenty imigracyjne oraz niektóre relacje jego znajomych, w tym teza jednego z jego współpracownik mówiąca o tym, że Wiseau przyszedł na świat w Poznaniu jako Tomasz Wieczorkiewicz.

Mówi się,  że kultura popularna nie istnieje bez kontekstu i to prawda. Wiseau stworzył ten film raz jako jego autor, a później po raz drugi jako osoba, o której dyskutują ludzie na całym świecie, którzy zbierają się w fanowskie grupy i oglądają jego film na specjalnych pokazach dziesiątki razy. Także na projekcji w Zamku Ujazdowskim widać było tą fascynację, gdy ponad połowa widzów deklarowała najbardziej znane kwestie razem z aktorami. „The Room” ma już 15 lat i nadal nie przestaje wypełniać sal kinowych, czego nie potrafią zrobić filmy okraszone nawet największą liczbą filmowych nagród. Film Wiseau to film wybitny…fatalnie wybitny. W pewnym sensie „najgorszy film świata” jest ponadczasowym arcydziełem.

Adam Kutryba

 

KOMENTARZE

aktualności

więcej z działu aktualności

sport

więcej z działu sport

kultura i rozrywka

więcej z działu kultura i rozrywka

Drogi i Komunikacja

więcej z działu Drogi i Komunikacja

Kryminalne

więcej z działu Kryminalne

KONKURSY

więcej z działu KONKURSY

Sponsorowane

więcej z działu Sponsorowane

Biznes

więcej z działu Biznes

kulinaria

więcej z działu kulinaria

Zdrowie i Uroda

więcej z działu Zdrowie i Uroda