mobile
REKLAMA

O wolności słowa z Timothy'm Garton Ashem

Jeden z najwybitniejszych pisarzy politycznych naszych czasów spotkał się z czytelnikami w kinie Atlantic i mówił m.in.: o stanie swobody wypowiedzi w Polsce, radykalizacji, której źródło leży w mediach społecznościowych i polskim prawie.

Adam Kutryba
O wolności słowa z Timothy'm Garton Ashem

Zeszłoroczny raport organizacji Reporterzy bez Granic (RSF), odnoszący się do stanu wolności mediów na świecie, zawierał niepokojące wnioski. Jego twórcy donosili, że ograniczanie swobody publikacji jeszcze nigdy nie było tak częstym zjawiskiem w wiodących państwach demokratycznych. Także w Polsce przyszłość nie maluje się w różowych barwach. W rankingu opartym na wskaźniku World Press Freedom Index nadwiślański kraj znalazł się dopiero na 54. pozycji.

W tym kontekście szczególnie ważna wydaje się być książka „Wolne słowo” Timothy’ego Garton Asha, której polska premiera odbyła się w tym tygodniu. Z tej okazji w kinie Atlantic zorganizowano dyskusję nad stanem wolności słowa w Polsce i na świecie. W spotkaniu udział wziął autor tego 650-stronnicowego kompendium dotyczącego swobody wypowiedzi. Timothy Garton Ash to jeden z najwybitniejszych pisarzy politycznych naszych czasów, profesor w St. Antony’s College na Uniwersytecie Oksfordzkim i członek rzeczywisty Insytutu Hoovera na Uniwersytecie Stanforda. W książce „Wolne słowo” podjął się scharakteryzowania dziesięciu zasad dla połączonego świata, które muszą bezwzględnie obowiązywać, by ludzie mogli cieszyć się nieskrępowaną możliwością wyrażania własnej opinii.

Światowej sławy badacz historii Europy po II wojnie światowej, pod okiem prowadzącej dysputę Agaty Szczęśniak, rozmawiał z zaproszonymi gośćmi na temat swojego "manifestu". Oprócz profesora w spotkaniu udział wzięli: prof. Agnieszka Graff z UW (zaangażowana w ruchy feministyczne, członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet), Wawrzyniec Smoczyński (związany z „Przekrojem” i „Polityką”) oraz Adam Szostkiewicz (działacz opozycji w okresie PRL, publicysta, autor przekładów m.in. dzieł Hanny Arendt).

Czy Polacy mogą i umieją ze sobą dyskutować?

Wawrzyniec Smoczyński, redaktor „Polityki Insight”, chętnie dzielił się swoimi refleksjami dotyczącymi potężnego dzieła brytyjskiego pisarza:

- Czytamy książkę Timothy Garton Asha i mamy poczucie, że rozmawiamy o zdobyczach jakieś innej cywilizacji. Innego kraju, pod którego wpływem obalono komunizm i zaprowadzono demokrację, poprzez zbiorową decyzję społeczną, gdzie wolność słowa była centralną wartością. Zresztą wartość ta budowana była przez całe lata 70. i 80., w kręgach opozycji demokratycznej. To nie jest tak, że wolność zrodziła się w 1989 roku. Ona istniała w ograniczonym zakresie, na ograniczonym terytorium, na ograniczonej przestrzeni przez te lata 70-te, 80-te i dziwnym trafem od roku 2015 żyjemy w świecie, w którym ta wartość stała się nieoczywista. Tej wartości musimy się teraz uczyć od nowa i ukonstytuować ją na nowo.

W podobnym tonie wypowiadała się Agnieszka Graff, która nawiązywała również do tego, że czytając „Wolne słowo”, mające być dziełem uniwersalnym, obowiązującym teoretycznie w każdym miejscu na Ziemi, nie potrafiła przełożyć go na polski grunt.

- Nie ma w naszych szkołach sztuki dyskusji – mówiła członkini zespołu Krytyki Politycznej. Grożenie sobie przemocą jest już chyba częścią rytuału debaty publicznej. (…) Tymczasem wolność słowa to nie tyle zasady, co bardzo trudne do opanowania umiejętności. One wszystkie pochodzą jednak z kręgu kulturowego anglosaskiego liberalizmu. Jego podstawowe założenia to po pierwsze założenie o pluralizmie światopoglądowym jako pewnej wartości. Mam wrażenie, że to nie jest pogląd dominujący w Polsce. Nie uważamy, że to fajnie jest się różnić w sposób interesujący, że to jest w porządku. Nie. To już nie jest powszechne założenie. Drugie założenie jest takie, że każdy myśli za siebie. Otóż nie. Polska jest krajem, w którym myśli się grupowo. Myślenie indywidualne to też jest moim zdaniem cecha kulturowa. „Myśl za siebie” mówi się dzieciom w szkołach w Stanach Zjednoczonych lub w Anglii, a w Polsce niekoniecznie. Trochę miałam takie poczucie, że czytam książkę z innego kręgu kulturowego.

Kultura wirtualna nie sprzyja debacie

Ze stanowiskiem Graff zgadzał się sam autor, jednak wzbraniał się przed wskazywaniem polskiej kultury jako jedynego czynnika odpowiedzialnego za niską jakość dyskusji publicznej. Jego zdaniem na wielkie trudności z osiągnięciem konsensusu wpływa świat wirtualny.

- Ja się zgadzam, że jest to sprawa częściowo brakującej kultury, ale to jest też do pewnego stopnia produkt struktury funkcjonowania internetu. Zwłaszcza mediów społecznościowych. Rozmawiałem ostatnio z jedną panią z Uniwersytetu w Białymstoku. Ona mówiła, że media społeczne mają bardzo szkodliwy wpływ na debatę. Powodują radykalizację, rozpowszechniają fake newsy i mowę nienawiści. Zapytałem jakie to są media. Uzyskałem odpowiedź, że jeśli studenci są trochę starsi to jest to Facebook, trochę młodsi korzystają więcej z Instagrama, a najmłodsi ze Snapchata. Identyczna odpowiedź padłaby w Turcji, w Egipcie, w Hiszpanii – na całym świecie. Algorytmy internetowych platform sprzyjają radykalizacji i polaryzacji, która występuję także w Polsce – tłumaczył Garton Ash.

Pozostaje zatem pytanie, co zrobić, żeby przeciwdziałać skrajności i umożliwiać porozumienie w erze cyfrowej? Czy w tej sytuacji widać jakieś pozytywne perspektywy? Po części odpowiedź również na to pytanie przedstawia autor „Wolnego Słowa”.

- Dużo ostatnio rozmawiałem z osobami decyzyjnymi, stojącymi za Facebookiem. Byłem w styczniu w Sillicon Valley i widziałem, że oni zaczynają się zmieniać. Pięć lat temu mówili, że są tylko platformą tworzoną dla wspólnoty użytkowników, którzy mogą robić, co chcą. Teraz przyznają, że mają obowiązki publiczne i demokratyczne, przynajmniej częściowo. Przecież coraz więcej ludzi czerpie informację o polityce z Facebooka. W związku z tym oni mają sporą odpowiedzialność. Wobec tego my, jako Polska i Europa, powinniśmy bardzo silnie angażować się w dyskusję z tym serwisem.

Kontrola mediów współcześnie

Można zastanawiać się, czy „Wolne słowo” rzeczywiście jest istotną książką dla Polaków. Czy na pewno mamy do czynienia np. z ograniczaniem mediów. Przecież absolutnie nie ma u nas cenzury instytucjonalnej czy tożsamych ograniczeń prawnych. Zatem jak władza może wpływać na redakcje i dziennikarzy?

- Spójrzmy na Węgry. Jak Viktor Orban sprawuję pieczę nad mediami? Nie przez cenzurę. Jest pluralizm medialny. Tylko, że wszyscy właściciele koncernów medialnych są kumplami Viktora Orbana, albo w jakiś sposób są uzależnieni od jego państwa partyjnego. Tak się panuje w Europie Środkowo-Wschodniej nad mediami. W Polsce pluralizm medialny, choć istnieje, też jest zagrożony. Wyobraźmy sobie sytuację, w której właścicielem TVN-u nie byłby Discovery Channel, czyli gigant amerykański, mający poparcie Stanów Zjednoczonych, ale polski podmiot. W takim wypadku mogłoby być bardzo różnie. Poza tym śledziliśmy z żoną w domu, jak zmienia się TVP, z medium mniej więcej publicznego, w telewizję partyjno-propagandową. To było jak zmiana w operze. Wczoraj był Don Giovanni, dzisiaj jest Wagner. To jest bardzo ryzykowne – ostrzegał brytyjski historyk, oferując cenne spojrzenie, z pozycji obserwatora z zewnątrz.

Zapis o obrazie uczuć religijnych - czy to ma sens?

Ciekawym fragmentem dyskusji była też kwestia zapisu w Kodeksie karannym dotyczącym  obrazy uczuć religijnych. Według jednego z najbardziej kontrowersyjnych przepisów polskiego prawa „"Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2". Jak zapatruje się na to Timothy Garton Ash?

- Fragment prawa o obrazie uczuć religijnych jest absurdalny. W indeksie mojej książki między Diogenesem, a Arturem Domosławskim, znajduje się hasło „Doda, właściwie Dorota Rabczewska”. Jak państwo pewnie pamiętacie był absurdalny, jakże absurdalny wyrok, w sprawie obrazy uczuć religijnych, dotyczący Dody, która powiedziała, że bardziej wierzy w dinozaury, niż w przedstawioną w Biblii historię stworzenia. Ten wyrok to zupełna bzdura. Sam pomysł, że polscy chrześcijanie mogli naprawdę poczuć się obrażeni tą głupkowatą paplaniną jest obrazą inteligencji takich osób – dodawał pół żartem, pół serio Garton Ash.

Perspektywy na przyszłość

Nie ma co ukrywać, iż lwia część rozmowy, toczonej we wtorkowy wieczór, miała negatywny wydźwięk. Na szczęście jednak sytuacja nie przedstawia się beznadziejnie i widać perspektywy na jej poprawę. Pozytywną myśl, wieńczącą spotkanie w kinie Atlantic, można odnaleźć w wypowiedzi Adama Szostkiewicza.

- Jechałem dzisiaj na to spotkanie tramwajem. Jako dziennikarz i socjolog lubię patrzeć na ludzi. Co widzę? Widzę ludzi o różnym kolorze skóry, mówiących różnymi językami. (...) Jest jeden element, który ich łączy – smartfony. Wszyscy przeglądają smartfony. Przewijają w nim stronę za stroną. To jest najprostsza ilustracja zasadniczego tematu książki Garton Asha. Co zrobić, żeby ten świat, który jest dzisiaj technologicznie spięty ze sobą, w stopniu nieporównywalnym z czymkolwiek wcześniej, integrował się w inny sposób, nie tylko technologiczny. Bo przecież wszyscy w tym tramwaju siedzieli z nosem w telefonie, ale każdy był osobno. To nie była żadna wspólnota. (…) Odpowiedź na to pytanie znajduje się w książce Gartona Asha. Ta lektura nas łączy. Refleksja związana z tą książką może nas ponownie zintegrować – mówił z nadzieją Szostkiewicz.

Adam Kutryba

KOMENTARZE

aktualności

REKLAMA
więcej z działu aktualności
REKLAMA

sport

więcej z działu sport

kultura i rozrywka

więcej z działu kultura i rozrywka

Drogi i Komunikacja

więcej z działu Drogi i Komunikacja

Kryminalne

więcej z działu Kryminalne

KONKURSY

więcej z działu KONKURSY

Sponsorowane

więcej z działu Sponsorowane

Biznes

więcej z działu Biznes

kulinaria

więcej z działu kulinaria

Zdrowie i Uroda

więcej z działu Zdrowie i Uroda