Legia ponownie zaserwowała kibicom tortury i ponownie wygrała
Przed pierwszym gwizdkiem zebrani na stadionie przy Łazienkowskiej głośnym śpiewem wyrazili swoją opinię na temat zmiany na stanowisku trenera. Głośnie „Jacek to nie twoja wina to ch... jest drużyna” słyszalne z „Żylety” było idealnym podsumowaniem dyspozycji wojskowych od początku rundy jesiennej.
Podczas pierwszych minut meczu legioniści ruszyli do ataku, po czym w okolicach 15 minuty zeszło z nich powietrze i prezentowali tę samą parodię futbolu, jaką serwowali kibicom przez całą rundę. Jakim cudem udawało się wygrywać mecze w tym stylu do dziś pozostaje zagadką. Dopiero pod koniec pierwszej połowy wojskowi się obudzili oddając kilka strzałów na bramkę gości, jednak za każdym razem wysoką dyspozycję pokazywał Grzegorz Sandomierski. Hamalainen dwukrotnie próbował z dystansu – oba strzały prosto w bramkarza.
Druga połowowa była tylko o pół tempa żywsza od pierwszej. Wejście na boisko Kucharczyka w 60 minucie ożywiło szeregi wojskowych, którzy w krótkim czasie skonstruowali dwie akcje. Co z tego, skoro gdyby nie refleks Malarza w 65 minucie było by 0:1 dla Cracovii po strzale Hernandeza. Swoją szansę zmarnowali w następnej akcji gospodarze. Strzał Hamalainena z został zablokowany. Zawodnicy Legii domagali faulu, ale sędzia Szymon Marciniak nie podyktował rzutu karnego.
Szczęście uśmiechnęło się do legionistów w 71 minucie. Piłka po strzale głową Kucharczyka odbija się od obrońcy i spada pod nogi Moulina, który pewnie umieszcza ją w siatce. 1:0 dla Legii. Gospodarze podbudowani bramką ruszają do kolejnego ataku, jednak Sandomierski był na posterunku. Cracovia miała szansę na wyrównanie, zabrakło dokładności pod bramką.
Ani nowy trener, ani mokra murawa nie odmieniły gry ulubieńców stołecznej publiczności. Legia Warszawa zagrała słabo. Ci którzy liczyli na efekt „nowej miotły” srodze się zawiedli. Oddając sprawiedliwość Romeo Jozakowi - miał za mało czasu na poukładanie drużyny.