Minęły czasy wyścigów...
Mało kto wie, ale kiedyś na terenach warszawskiego lotniska Chopina odbywały się nielegalne wyścigi. „Cargo” wieczorami zamieniało się w strefę motoryzacyjnego kultu. Ludzie dziesiątkami zjeżdżali się, żeby podziwiać tuningowane samochody, wsłuchiwać się w ryk silników czy krztusić się radośnie od chmury dymu spod palonego ogumienia samochodów.
Cargo to już nie miejsce, cargo to my
Każdy z nas ma jakąś pasję. Wyrażamy przez to samych siebie, łączymy się w grupy, pokazujemy swój potencjał w tym, co kochamy. Takie same założenia towarzyszyły pierwszym założycielom grupy Cargo. Każdy z nich przeszedł swoje osobiste wzloty i upadki. Różni od siebie w sposobie bycia, zróżnicowani wiekiem i statusem społecznym, jednak wszyscy połączeni jedną pasją - zamiłowaniem do samochodów. W rozumieniu ludzi, którzy są częścią tej niebezpiecznej zabawy motoryzacja jest ich życiową domeną, stylem życia i bycia, odpowiednikiem religii.
Minione lata świetności kultu
Wszystko rozpoczęło się kilka lat temu. Bardzo niewielka grupa fanów motoryzacji i miłośników wyścigów skrzyknęła się i spotkała na placu cargo zaraz obok terminala transportowego. Pierwsze takie zloty odbywały się w bardzo wąskim gronie fanów „dryftu”. Spotykali się o wyznaczonej godzinie w znanym przez każdego z nich miejscu. Kto miał wiedzieć, ten wiedział, zjawiali się i oddawali popisowemu szaleństwu.
Wraz z samochodami na placu pojawiały się lawety z zapasowym ogumieniem, którego jedynym celem było spłonięcie każdej nocy na powierzchni asfaltu. Wyścigi, palenie gumy, drifting– czyli męskość ponad skalę, ale również okazanie lekkomyślności. Wraz z upływem czasu na cargo pojawiała się coraz to większa grupa zwolenników i „ciekawskich”. „Niezrzeszeni” musiały się wykazać nie lada sprytem, wręcz detektywistycznymi umiejętnościami, gdyż informacje o zlotach nie były nigdzie publikowane. Osoby spoza kręgów chcące doświadczyć tej niesamowitej atmosfery, musiały bacznie wypatrywać skrywających się w mrokach nocy „bestii” i za nimi podążać.
Dużą rolę odgrywała tutaj przypadkowość, miejsce było znane, jednak czas i dzień wydarzenia stały wiecznie pod znakiem zapytania. Oczywiście cała zabawa nie umknęła uwadze policji, która skutecznie dbała o to, aby towarzystwo nie zadomowiło się na placu. Interwencje kończyły się najczęściej szybką ucieczką uczestników, wykorzystujących ogromne zasoby mocy pod maskami swoich samochodów. Nie obyło się jednak bez spektakularnych pościgów rodem z hollywoodzkiego kina akcji.
Co dalej
Po pewnym czasie doszło do rozłamu pasjonatów na dwie frakcje- jedną z nich stanowili samochodowi stoicy pielęgnujący swoje samochody niczym ogrodnik kwiaty róży, a po drugiej stronie stali kierowcy rządni przygód i adrenaliny. Głównym powodem tego podziału były wspomniane wcześniej policyjne interwencje.
Osoby należące do pierwszej grupy przerabiają swoje auta, lecz nie robią tego w celach wyścigowych- dążą oni do budowy własnej motoryzacyjnej świątyni. Marzeniem drugich jest stworzenie mechanicznego potwora, nad którym będą próbowali później zapanować podczas swoich ekstremalnych wyczynów. Wyznawcy kultu maszyn rozeszli się w dwie strony. Drifterzy zmienili miejsce spotkań na parking przy centrum Janki, uczestnicy wyścigów przenieśli się poza granice Warszawy, natomiast środowisko pasjonatów mechaniki wybrało spokojny praski brzeg Wisły zaraz obok Stadionu Narodowego.
Obecnie, w każdą środę około godziny osiemnastej można spotkać tam dumnych posiadaczy wypolerowanych youngtimerów czyli samochodów starej daty zmienionych, odrestaurowanych oraz pełnych klasy. Ich spotkania mają służyć nie tylko podziwianiu piękna maszyn, lecz też wymienieniu się poglądami, zarażania swoją pasją, wzajemną pomocą, a nawet włączaniem się do akcji charytatywnych. Warto współtworzyć i podziwiać pasję innych ludzi bo to właśnie tworzy charakter tego miasta.
Patryk Nejman