Świąteczny debiut pod PKiN. Jarmark na Placu Defilad pachnie grzańcem, jedzeniem i… tłumami
Świąteczny nastrój spłynął na centrum Warszawy dokładnie w chwili, gdy ruszył pierwszy w historii Jarmark Warszawski na Placu Defilad. Pod monumentalną fasadą Pałacu Kultury i Nauki rozbłysły świąteczne iluminacje, wyłonił się diabelski młyn, a setki drewnianych domków wypełniły się przeróżnymi pysznościami. Choć to debiut wydarzenia, już pierwsze minuty pokazały, że warszawiacy długo na takie miejsce czekali.
Już od samego otwarcia przed stoiskami zaczęły ustawiać się pierwsze kolejki. Jedni przyszli z ciekawości, inni po coś do zjedzenia, a jeszcze inni w poszukiwaniu prezentowych inspiracji. Plac, na co dzień przelotowy i surowy, zamienił się w tętniące życiem miasteczko pachnące grzanym winem, cynamonem i pieczonym serem z żurawiną.

Prawdziwy tłum pojawił się jednak dopiero wtedy, gdy zapadł zmrok. W chwili, gdy jarmark rozbłysnął setkami świateł, ludzie zaczęli napływać znacznie liczniej, chcąc zobaczyć, jak całe świąteczne miasteczko lśni na tle ciemniejącego nieba. Szybko okazało się, że wśród odwiedzających są nie tylko warszawiacy, lecz także goście z całej Polski.
Przyjechaliśmy na weekend z Kielc specjalnie po to, żeby zobaczyć ten jarmark i sprawdzić, czy faktycznie jest tak spektakularny, jak zapowiadano - mówi pani Monika, rozglądając się po licznych straganach.
A gdy coraz więcej osób zaczęło krążyć między domkami, naturalnie pojawiło się także pierwsze pytanie, które towarzyszy niemal każdemu świątecznemu jarmarkowi: ile to wszystko kosztuje?
Ceny jedzenia stały się pierwszym zaskoczeniem odwiedzających.
Szczerze? Spodziewałam się warszawskich, kosmicznych cen, a tu proszę: oscypek z żurawiną za 9 zł, grzane wino za 20. Mnie taki zestaw w zupełności wystarcza, ale jeśli ktoś ma większy apetyt, to łatwo stąd wyjść z pustym portfelem – powiedziała nam Pani Aneta.
Rzeczywiście, większość cen przypomina te z jarmarków w innych polskich miastach - choć miejscami można trafić zarówno na miłe zaskoczenia, jak i na stawki, które „wyrwą nas z butów”. Grzaniec galicyjski kosztuje 20 zł, zimowa herbata niespełna 15 zł, a tradycyjny oscypek 8zł. Dużym zainteresowaniem cieszyła się też klasyczna pajda ze smalcem za 20 zł, którą można dodatkowo wzbogacić o ogórka i prażoną cebulkę. Na kolejnych straganach widać było długie kolejki po zestaw z tradycyjną kiełbasą, kiszoną kapustą i kajzerką za 29 zł oraz po duże, dekorowane pierniki w cenie 35 zł.
Mimo że to dopiero pierwsza edycja jarmarku, organizatorzy postawili również na mniej oczywiste menu. Wystarczyło przejść kilka kroków, by z zapachu bigosu przenieść się w klimat europejskich jarmarków: corn-dogi kosztują tu od 30 do 38 zł, hiszpańskie chorizo z frytkami i serem za 45 zł, a kanapka z ciasta na pizzę z truflą, rukolą i serem to wydatek 59 zł. Za klasyczny omlet cesarski prosto z Austrii zapłacimy 29 zł, za dodatki trzeba dopłacić. Jeśli ktoś jest fanem langoszy, albo ich nigdy nie jadł, może ich spróbować na Jarmarku w podstawowej wersji za 30zł. Co wiele osób może zdziwić, na Jarmarku znalazły się także produkty prosto z Japonii – onigiri za 30zł czy sushi burgery.
Cóż to za wymysły – usłyszeliśmy od starszego małżeństwa.
Propozycji jedzeniowych jest naprawdę mnóstwo. Odwiedzający mogą zapełnić swoje brzuchy mini burgerami (3 szt.- 39zł), hot dogami w cenie 25 zł czy frytkami belgijskimi XL za 26zł.
Nie zabrakło także stoisk ze słodkościami. Ogromnym zainteresowaniem cieszyły się owoce w czekoladzie – za truskawki w czekoladzie trzeba zapłacić 23 zł, banan jest w cenie 18 zł, a winogrono kosztuje 17zł. Choć ceny mogły budzić wątpliwości, kupujących wcale nie brakowało. Wśród stoisk pojawiły się dobrze znane warszawiakom marki, takie jak Cukiernia Olsza, Galeria Wypieków Lubaszka, Pijalnia Czekolady Wedel czy Cukiernia Blikle, gdzie można napić się gorącej czekolady Wedla za 24,50 zł czy zjeść kawałek sernika lub innego wypieku. Co ciekawe, na stoisku Lubaszki można rozgrzać się barszczem czerwonym za całe 5 zł. Wśród słodkich propozycji pojawiły się również tureckie i greckie przysmaki: miękkie, miodowe baklawy czy chałwy o różnych smakach.
Skusiłem się na kołacza i zapłaciłem 30 zł. Myślę, że poza jarmarkiem byłby tańszy, ale tutaj smakuje jakoś wyjątkowo – powiedział Pan Mariusz, który na Jarmark Warszawski przyjechał z Puław.

Zainteresowanie wzbudzały też stoiska z bombkami choinkowymi, biżuterią, drewnianymi akcesoriami kuchennymi, ciepłymi skarpetkami i pluszowymi maskotkami. Jeśli ktoś przychodził z myślą o zakupie prezentów, jarmark okazywał się miejscem idealnym. Wśród alejek można było znaleźć stoiska z rękodziełem - od ręcznie malowanych kubków i miseczek, po wełniane czapki, miękkie rękawiczki i drobne upominki, które aż prosiły się, by trafić pod choinkę. Szok jednak mogły wzbudzić czapki, których ceny sięgały nawet… 700zł!
Gdzieś między alejkami, wśród dźwięków świątecznych przebojów puszczanych przez DJ-a na scenie, można było dostrzec nawet stoisko Lotto - idealną okazję, by spróbować szczęścia i być może zostać milionerem tuż przed świętami.
Jednak najbardziej charakterystycznym punktem jarmarku bardzo szybko stał się górujący nad wszystkimi domkami 55-metrowy diabelski młyn, największy w Europie. Kolejki ustawiały się tu nieprzerwanie. Za bilet na diabelski młyn dla dziecka do 120cm trzeba zapłacić 30zł, dla dorosłego 45zł. Jest także możliwość wykupienia gondoli VIP. Obok kręciła się karuzela wenecka i karuzela w kształcie choinki, za którą trzeba zapłacić 20zł. Po sąsiedzku słychać było także okrzyki ekscytacji przy stoiskach z grami zręcznościowymi. Jeden strzał do kosza kosztował 15 zł, natomiast pięć prób 50 zł. Chętnych nie brakowało.
Choć to dopiero pierwsza edycja Jarmarku Warszawskiego na Placu Defilad, już pierwszego dnia można było stwierdzić, że wydarzenie idealnie wpisało się w przestrzeń pod Pałacem Kultury. Miejsce, które zwykle bywa jedynie przystankiem w drodze do metra czy tramwaju, na kilka zimowych tygodni stało się żywym centrum miejskiego życia. Jedni zatrzymywali się przy straganach z jedzeniem, inni z zaciekawieniem oglądali rękodzieło, a dzieci z entuzjazmem biegły w stronę karuzeli i diabelskiego młyna, którego gondole świeciły już z oddali.

Opinie o jarmarku bywają jednak różne. Jednym podoba się świąteczna atmosfera, głośna muzyka i tętniący życiem Plac Defilad, inni narzekają na tłumy, ciasne alejki i zakorkowane ulice w okolicy. Wielu odwiedzających zwracało uwagę, że w szczytowych godzinach dojście do niektórych stoisk graniczyło z cudem, a komunikacja samochodowa w centrum praktycznie stawała.
Jestem tutaj chwilę i mam dosyć. Wrócę tutaj na tygodniu, kiedy będzie mniej ludzi, bo teraz ciężko jest, gdziekolwiek dojść – mówi jedna z mieszkanek Warszawy, która udała się na otwarcie Jarmarku.
Ten gwar ma swój klimat – powiedziała pani Ania, która na jarmark przyjechała spod Warszawy.
Mimo różnic w opiniach jedno jest pewne - pierwszy Jarmark Warszawski na Placu Defilad przyciągnął tysiące osób spragnionych świątecznej atmosfery. A to dopiero początek zimowego sezonu, który, jak wszystko wskazuje, w tym miejscu będzie wyjątkowo intensywny.




















![[Rozwiązanie konkursu] Wygraj dwuosobowe zaproszenie na spektakl „Kiedy kota nie ma...” w Teatrze Capitol](/uploads/artykuly/zdjecie/k_280x150/617b5d8494693a51b7177fcd81f8b7a6732a16b9.jpeg)
![[Rozwiązanie konkursu] "Królestwa” w teatrze Guliwer. Wygraj wejściówki](/uploads/artykuly/zdjecie/k_280x150/c0a11177299647a0b33804552a3034ee69d6ac5e.png)
![[KONKURS] Wygraj dwuosobowe zaproszenie na spektakl „Kiedy kota nie ma...” w Teatrze Capitol](/uploads/artykuly/zdjecie/k_280x150/4825147c3d89655a2314d4eb4fdadee5b55d2cdd.jpeg)
![[KONKURS] Spektakl "Królestwa” w teatrze Guliwer. Wygraj wejściówki](/uploads/artykuly/zdjecie/k_280x150/d4724544acba293893d5061cf1d41f483cff089e.png)















