Trzy miłości Javiera [reportaż]
Javier Serna jest Hiszpanem od kilku lat mieszkającym w Warszawie. Mam spotkać się z nim i Natalią, jego dziewczyną, która będzie pełniła rolę tłumaczki, przed ich mieszkaniem na warszawskim Mokotowie. Jestem dziesięć minut za wcześnie. Dzwonię do Natalii i proszę, żeby wyszli przed blok, ponieważ chcę im zrobić zdjęcia. Dziewczyna wie, że chodzi o światło. Wieczór zbliża się dużymi krokami, a ja nie bardzo chcę korzystać z lampy błyskowej.
Miłość pierwsza część I
Czekam na Javiera i Natalię przy biało czerwonym żuku. Z jednej strony – tej od kierowcy jest naklejone imię „Javier”, z drugiej- od strony pasażera „Natalia”. Wiem, że Javier uwielbia żuki. Gdy otwierają się drzwi w bloku, liczę, że to właśnie oni. Gdy przychodzą jestem zaskoczony. Okazuje się, że wejście do ich klatki schodowej jest z drugiej strony, od podwórka. Ustawiam oboje przy masce samochodu i nastawiam parametry zdjęcia. ISO 200 może być. Czas 1/25 też. Pozują, więc nie będą się ruszać. Obraz będzie ostry. Robię pierwsze zdjęcie. Sprawdzam na monitorze. Jest w porządku. Javier i Natalia pokazują mi wnętrze samochodu. W części bagażowej dwa łóżka. Przychodzi mi do głowy pomysł, żeby zrobić im zdjęcie od środka. Jestem zajęty fotografowaniem, ale widzę, że na chodniku, przed samochodem stoi jakiś mężczyzna. Kończymy robić zdjęcia i wychodzimy z samochodu. Gość na chodniku w dalszym ciągu stoi. Trzyma w ręku kwiaty owinięte w papier. Pewnie idzie do kogoś na imieniny – moja pierwsza myśl. Idzie, ale mu się nie spieszy .Jest żywo zainteresowany samochodem. Prosi by Javier włączył silnik. Stoimy przy żuku i rozmawiamy o tych samochodach. Mężczyzna, też kiedyś jeździł takim.
Miłość druga
Siedzimy w kuchni przy stole. Okazuje się, że Javier mówi trochę po polsku.
– To, dlatego, że rozmawia z moją babcią- mówi Natalia.
Ona nie zna angielskiego, hiszpańskiego też nie. Javier i Natalia ze sobą rozmawiają po angielsku. Moja znajomość angielskiego jest mniejsza niż znajomość polskiego przez Javiera. Stąd też Natalia tłumaczy moje pytania i jego odpowiedzi. I robi nam kawę. Pyszną. Natalia pracuje w jednej ze stacji telewizyjnych. Kończy też studia na kierunku malarstwa w technikach scenograficznych.
- Dziewczyny to seckret weapon, tajna broń Polski – Javier kiwa głową z przekonaniem.
Dziewięćdziesiąt procent Hiszpanów i Włochów przyjeżdża do Polski właśnie skuszona urodą Polek. Tak też z nim było. Poznał Polkę. Ona nie wyobrażała sobie życia w Hiszpanii, więc on przyjechał do Warszawy.
– To nie była Natalia – dodaje. Z tamtego związku nic nie wyszło. – To jak się poznaliście? – pytam.
Spotkali się w pubie. Natalia była z koleżanką, Javier z kolegą. Dosiedli się do stolika dziewczyn i zaczęli rozmawiać. Są ze sobą 2 lata. Łączy ich miłość do starych samochodów. Razem jeżdżą na motocyklu. Natalia w roli pasażera. Tak zwanego „plecaka”. Wspólnie zwiedzili kawałek Polski, Podlasie i Wybrzeże. W zeszłym roku pojechali na zlot starych motocykli do Brna. Oczywiście na motocyklu.
– Wychodzi na to, że tamta dziewczyna ściągnęła Javiera dla ciebie – mówię do Natalii. Natalia tłumaczy moje słowa. Śmiejemy się w trójkę.
Pytam jak mieszka mu się w Polsce. Wiem, że w Barcelonie mieszkają jego rodzice i brat. Ku mojemu zaskoczeniu Javier nie narzeka na zimno, bardziej na brak słonecznych dni. I w Warszawie jest cisza i spokój. W porównaniu do rodzinnej Barcelony. Tam jest tłoczno na ulicach przez 10 godzin dziennie, w Warszawie tylko przez kilka. Co tutaj robi? Pracuje w międzynarodowej firmie, zajmuje się zabezpieczeniem sieci komputerowych.
Interesuje mnie, czy Polacy są przyjaźni wobec cudzoziemców. Javier odpowiada, że w urzędach ma problem. Nie znają języka angielskiego, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto mu pomoże. Jeżeli ma odpowiedzieć, czy bardziej spotyka się z życzliwością czy z niechęcią, to wybiera pierwszą opcję. „Na plus” wpływa informacja, że tutaj mieszka, a nie jest tylko turystą. Nie czuł się w Polsce samotny. Namiastką rodziny, którą zostawił w Hiszpanii są jego znajomi Hiszpanie. Spotykają się w grupie około 20 osób i razem robią paellę, potrawę, na którą składa się ryż z dodatkami. Te spotkania są nie tylko dla Hiszpanów. Kiedyś na Polach Mokotowskich zrobili imprezę na ponad 100 osób. Byli Hiszpanie i Polacy.
Miłość pierwsza część II
Staram się zrozumieć skąd u Javiera miłość do żuków. – To samochody z duszą, klimatem, do kochania i dbania. Są częścią rodziny – mówi. Kiedyś przeglądając ogłoszenia motoryzacyjne w piśmie Classic Auto zobaczył żuka Straży Pożarnej. O marce nie wiedział nic. Samochód był w dobrej cenie, ale Javier spóźnił się. Ktoś kupił wcześniej. Od tamtego momentu zapragnął mieć taki samochód. Poszedł do redakcji pisma i zapytał, co to za samochód. Usłyszał, że jest to pojazd kultowy. Żuki są za wolne, maksymalnie jadą z prędkością 80 km/h. Psują się – usłyszał od znajomego Polaka. Po co ci taki samochód? Javier uparł się, że musi mieć żuka. Biało- czerwonego znalazła Natalia. Kupili i – pojechali nim na Złombol.
- Złombol? – pytam. Natalia podaje mi ulotkę. Czytam, że Złombol nie jest zlotem youngtimerów, ani zorganizowaną wycieczką. Czym zatem jest? „To extremalna wyprawa samochodami komunistycznej produkcji lub konstrukcji. Nasz cel to zbiórka pieniędzy na zakup rzeczy dla dzieci z domów dziecka”.
- Żeby wziąć w niej udział trzeba było zebrać minimum 1500 złotych od darczyńców – mówi Natalia. Gdzie szukali pieniędzy? Część dostali od rodziny i znajomych. Znajomi znajomych też pomogli.
W tym roku ekipa Złombola miała dojechać na alpejską przełęcz Passo dello Stelvia na wysokości 2758 m n.p.m. Na pomysł udziału w wyprawie wpadła Natalia.
- Od kiedy usłyszałam o Złombolu, zawsze chciałam to zrobić – mówi dziewczyna.
Nie dojechali na miejsce – samochód zepsuł się na autostradzie za Brnem. Zjechali na pobocze. Po chwili zjawiła się czeska policja. Zapytali, co się stało. Odjechali. Po chwili podjechali kolejni policjanci, tym razem na motocyklach. Odczekali chwilę, żeby w żuku ostygł silnik i eskortowali Javiera i Natalię na pobliski parking. Biało – czerwony żuk przed Złombolem poddany był próbie tysiąca kilometrów, z Warszawy nad morze i z powrotem. W końcu udało mi się kupić żuka od straży pożarnej. Samochód był w dobrym stanie, rocznik 1992, tylko 8 tysięcy przebiegu. – Strażacy dbają o swoje samochody – mówi Javier.
Mają też trzeciego żuka. Czy wy macie jakiś normalny samochód, oprócz żuka? – zapytał kiedyś Natalię jej kolega. – Poza drugim żukiem? Nie – odpowiedziała. – Musicie się bardzo kochać – krótko skwitował.
Zabytkowe samochody pozwalają nawiązywać nowe znajomości. Zawsze ktoś podejdzie, zapyta, powspomina – jak ten facet z kwiatami w ręku, na początku naszego spotkania. I jestem wstanie zrozumieć tę otoczkę wokół oldtimerów.
Miłość trzecia
Miłość do polskich żuków zrodziła się z uczucia, jakim darzy motocykle.
- Jestem motocyklistą – mówi – Mam czechosłowacką Jawę. I pokazuje mi zdjęcie motocykla, które ma, na smartfonie.
Javier ma też dwie Hondy. Trzyma je w Warszawie. Dużą i małą. Duża honda to motocykl turystyczny, Pacific Coust – jeździ nim razem z Natalią. Mała honda ma pojemność 250 cm3. Idealna do jazdy po mieście. W Barcelonie ma kilka innych motocykli.
- Wolisz stare motocykle czy samochody? – pytam. – Motocykle.
Czy powinienem spodziewać się innej odpowiedzi? Chyba nie. Kiedyś usłyszałem, że motocyklistą jest się do końca życia. Nawet, jeśli przestało się jeździć. Tak jak ja. Rewanżuję się Javierowi. Wyciągam telefon i pokazuję zdjęcie mojego motocykla.
- Transalp – mówię. Javier kiwa głową. Zna model. I jemu i mi podoba się solidarność motocyklistów. Podobnie jest z właścicielami oldtimerów. Patrzę za okno. Ciemno, noc rozświetla kilka latarni. Trzeba wyjść, pożegnać się z nimi. Mówię dobranoc i zamykam za sobą drzwi.
Andrzej Sitko