Warszawa – miasto, które oświetla zimowy wieczór…
W naszym piątkowym cyklu kolejny tekst z blogu Warszawianka Flancowana.
08:15: W dniu, w którym większość z nas przystąpiła do realizacji swoich noworocznych postanowień ja szykowałam się do pracy. Idąc za radą pogodynki z Pytanie na Śniadanie, postanowiłam ubrać się tego dnia znacznie cieplej niż dotychczas. Ot takie mało skomplikowane postanowienie i jakie proste w realizacji! Myślałby kto…
Zajrzałam do szafy (tej samej, której wnętrze powiększa znacznie gabaryty mieszkania w trakcie sprzątania, nie mówiąc już o praniu, prasowaniu etc.) i po kolei zaczęłam przebierać pomiędzy wieszakami w poszukiwaniu puchowej kamizelki…
08:20: Czas mijał, a kamizelki nigdzie nie było…
08:25: Poszukiwania nadal nie przynosiły rezultatów, za to zagrożenie spóźnienia się do pracy stawało się coraz bardziej realne. Nieco zdezorientowana zadałam sobie na głos pytanie: szukać dalej w celu realizacji postanowienia nr 1, czy po prostu ubrać kurtkę i wyjść z domu realizując tym samym dopiero co powzięte postanowienie o niespóźnianiu się do pracy (wcześniej nie było go na liście bo nigdy się nie spóźniałam)? Trudny dylemat…
08:30: No nic, nigdzie nie ma… Trzeba iść.
09:00: Wpadłam do pracy (mimo braku kamizelki zupełnie nie zmarzłam po drodze, bo aby się nie spóźnić musiałam biec jak maratończyk najpierw z domu do tramwaju, a potem z tramwaju do pracy (remont na Marynarskiej z powodu Nowego Roku wcale nie postanowił skończyć się szybciej). Właśnie w tym momencie usłyszałam po drugiej stronie słuchawki życzliwy głos: Witamy w biurze rzeczy znalezionych PKP (22-474- 50 -92), – Ja też witam, tzn. dzień dobry, a właściwie to niedobry… mniejsza z tym… Proszę Pani, ja niedawno jechałam pociągiem relacji Katowice – Warszawa Centralna i wszystko wskazuje na to, że zostawiłam w nim kamizelkę, może Pani sprawdzić? Po chwili oczekiwania usłyszałam: Niestety, ale proszę się nie martwić, to tylko rzeczy materialne… Może i tak, ale chyba lepiej znaleźć coś niż zgubić na początku roku jakby nie było ulubioną rzecz…
09:05: kolejne postanowienie. Tym razem o niezajmowaniu się brakiem kamizelki w godzinach pracy i zaplanowaniu akcji poszukiwawczej zakrojonej na szeroką skalę na godziny wieczorne.
18:00: Pełna nadziei wpisuję w wyszukiwarkę Google frazę: szara kamizelka puchowa odnaleziona w wagonie PKP/ poszukujemy właścicielki… Pierwsza uwidoczniona pozycja: GDZIE KUPIĆ SZARĄ KAMIZELKĘ PUCHOWĄ? Może to jakiś znak, o tym żeby nie szukać, ale żeby iść na zakupy i kupić! Właściwie lubię zakupy, poza pewnymi wyjątkami: Trzy dni przed Wigilią wreszcie znalazłam czas na skompletowanie prezentów świątecznych dla całej rodziny, po 45 minutach spędzonych w Złotych Tarasach brakowało mi już tylko jednego, dla ukochanej Siostry. Weszłam do sklepu, w którym po pierwsze są ładne rzeczy i zawsze można coś wybrać(zwłaszcza kiedy nie wiadomo co wybrać), a po drugie pakują to gustownie i sprawnie, tak że nawet ten kto tak jak ja lubi pakować prezenty cieszy się, że zaoszczędził cenny czas. Od razu podeszłam do ekspedientki i zapytałam czy jest to czego szukam. Miła Pani zniknęła za drzwiami magazynu, a po 10 minutach wyszła i powiedziała: ma Pani szczęście, ostatnia para! Spojrzałam na czarne, atłasowe pantofle na wysokim obcasie, z doszytym na przodzie pióropuszem i pomyślałam: tak! Chwilę później spojrzałam na cenę i już niewiele myśląc powiedziałam na głos: zdecydowanie nie, ale dziękuję!
Zupełnie nie rozumiem fenomenu przedświątecznych przecen bo w robieniu prezentów na ostatnią chwilę tylko przez moment kierujemy się rozsądkiem. Tak więc następnego dnia wróciłam do tego samego sklepu. Miłej Pani już nie było, za to pantofle stały na wystawie. Podeszłam do sprzedawczyni i zapytałam czy jest inna para w tym rozmiarze? Kiedy okazało się, że te oczywiście są ostatnie podeszłam do kasy. Przy kasie przyszła mi do głowy myśl: skoro pantofle są ostatnie może je przecenią?
-Dzień dobry, chciałabym się dowiedzieć przed zakupem w jakiej cenie te pantofle, ale też zapytać czy istnieje możliwość ich zametkowania. Pani popatrzyła na mnie niechętnie: nie, nie ma –my tutaj nie mamy metek do butów… Rozejrzałam się wokoło, wszędzie metki. Jak to nie? Kiedy byłam tutaj wczoraj, miały metkę. Pani spojrzała na mnie z niedowierzaniem: być może, ale już nie mają… No właśnie, wie Pani, ja myślę, że mogło być tak, że ktoś te buty kupił, a potem oddał, jednak ja chciałabym ofiarować je w prezencie… To już Pani decyzja, usłyszałam. No tak, rozumiem, w takim razie proszę powiedzieć mi jeszcze jaka jest ich cena (oczywiście wiedziałam, ale w nadziei na rabat nie mogłam wychodzić przed szereg). Po 1,5 minucie sprawdzania w systemie Pani odparła: Och, nie mogę sprawdzić! –No tak, nie może Pani bo nie mają metki… -Nie , nie dlatego, tylko system mi się zawiesił. –Rozumiem, to może jest jakiś inny sposób, żeby to sprawdzić. –Tak, jest. Musiałabym zapytać kierowniczkę, ale czy Pani chce na pewno kupić te buty? Dziesięciominutowa dyskusja osiągnęła w tym momencie poziom absurdu: czy wyglądam na kogoś kto dzień przed Wigilią, nie mając co zrobić z czasem chodzi po sklepach i stoi w kolejkach? –No nie, ale jak pójdę do kierowniczki to stracę czas, a jest duża kolejka… Tym razem to ja popatrzyłam na Panią z niedowierzaniem: to może pozwoli Pani, że ja zapytam: czy te buty w ogóle są na sprzedaż, można je kupić, czy ja mogę je kupić i w jaki sposób skoro nie wiadomo jaka jest ich cena? No to skoro Pani chce… to ja pójdę zapytać, odparła ekspedientka już chyba lekko obrażonym tonem. Po 3 minutach wróciła w towarzystwie koleżanki, która w rękach trzymała pudełko. Na pudełku był kod, na kodzie cena. Oczywiście bez rabatu, mniejsza z tym. Humor mi wrócił, niechęć do zakupów minęła więc kiedy Pani z pudełkiem odchodziła, zapytałam: Przepraszam, czy mogę dostać do tych butów to pudełko? Obrażona już nie na żarty kobieta powiedziała: Nie, bo my nie dajemy pudełek. Czując się jak odtwórczyni roli u Barei (kto by pomyślał, że te filmy opisywały sytuacje z życia wzięte) powiedziałam: Proszę Pani, ja chyba naprawdę bardzo chcę te buty bo pomimo wszelkim trudnościom nadal zamierzam je kupić! Poproszę tylko o opakowanie prezentowe. Zapakuję sobie sama, żeby nie zabierać Pani czasu… -Nie mogę Pani dać opakowania, bo buty są za duże, a opakowanie za małe więc się nie zmieszczą. –W takim razie proszę dać mi dwa; zapakuję każdego buta osobno…
Możecie wierzyć lub nie, ale już samo wspomnienie tamtych zakupów zmęczyło mnie do tego stopnia, że w jednej chwili zrezygnowałam ze spędzenia czasu w Arkadii, którą cała Polska poznała przy okazji Listów do M… W zamian za to postanowiłam wykorzystać czas (jedno z najcenniejszych dóbr jakimi dysponujemy) i udać się na kolejny spacer po mieście, które już od kilku tygodni oświetla każdy zimowy wieczór.
Jadąc 17-stką w stronę Żoliborza wysiadłam przy Rondzie ONZ, ale zamiast w Świętokrzyską weszłam w Grzybowską, żeby i tym razem dotrzeć na Plac Grzybowski. Idąc tam, niezależnie od kierunku z którego podążam zawsze wybieram Grzybowską bo tylko wtedy osiągam zamierzony efekt. W miejscu, w którym arteria spotyka się z Grzybowskim rozciąga się piękny widok na cały Plac. O tym miejscu już pisałam, jednak jak każde miejsce na świecie, również to prezentuje się inaczej zależnie od pory roku… Tym razem Grzybowski mieni się w świetle wciąż jeszcze świątecznych dekoracji.
Przechodząc wzdłuż Kościoła Wszystkich Świętych weszłam w Świętokrzyską, rozjaśnioną nie tylko za sprawą blasku misternych strojeń, ale także oświetlonych na zielono budynków znajdujących się tuż obok.
Idąc przed siebie minęłam skrzyżowanie z ustrojoną na bogato Marszałkowską i doszłam do Placu Powstańców Warszawy. Stoi tam napis, z którym od pewnego czasu mocno się utożsamiam.
Przeszłam jeszcze kawałek Świętokrzyską, gdzie wije się świetlisty tunel i doszłam do skrzyżowania z Nowym Światem, zawróciłam jednak, bo przecież całkiem niedawno tam byłam…
Wróciłam do domu, w którym czekał na mnie fotel z zarzuconym pledem, kubek gorącej czekolady i książka, której zakończenie sprawiło, że śmiałam się przez kilka minut pierwszy raz od dawna… Wtedy przypomniało mi się, że wchodząc do swojej kamienicy zobaczyłam wyrzuconą choinkę, w całkiem niezłym stanie –smutne, że dla wielu Święta kończą się wraz z Nowym Rokiem. Zapaliłam światełka na swojej choince, na meblach i w oknie. Jeszcze raz poszukałam kamizelki i zdałam sobie sprawę, że już jej nie znajdę. Cóż, może przyda się komuś innemu… Zastanawia mnie jednak to dlaczego aż tak często świadomie lub przez przypadek gubimy to co dla nas ważne? Nowy Rok i nowe postanowienie –cieszyć się każdym dniem i odnajdywać w nim to co piękne. Tego również Wam życzę –nieustannego odnajdywania szczęścia!
Fot. Zofia Zabrzeska