mobile
REKLAMA

Warszawa - miasto, które stoi w kolejce po pączki

W naszym piątkowym cyklu kolejny tekst z blogu Warszawianka Flancowana.

Zofia Zabrzeska
Warszawa - miasto, które stoi w kolejce po pączki

Lubicie pączki? Zanim udzielicie odpowiedzi na to pytanie, powinniście wiedzieć, że jest ona o wiele prostsza, niż odpowiedź na pytanie, czy chcecie je kupić…

Dwa lata temu, pożyczyłam od znajomej z pracy grę planszową „Kolejka”. Od tego czasu, nigdy w nią nie grałam, bo żaden z moich znajomych nie był w stanie przebrnąć przez instrukcję obsługi, zawartą w książeczce przypominającej objętością przeciętnych rozmiarów książkę kucharską. Kto by pomyślał, że aż tyle instrukcji może znaleźć zastosowanie w sytuacji, która wydaje się tak bardzo oczywista, jednoznaczna i nie podlegająca dyskusji. W kolejce obowiązuje przecież jedna tylko i wyłącznie zasada: zasada kolejności.

Trudno powiedzieć dlaczego, wybrałam się razem z moim Tatą w tamto sobotnie przedpołudnie na ulicę Górczewską 15. Być może kierowała mną ciekawość kulinarna, być może chciałam poznać nowe miejsce, a może po prostu reklama i marketing zrobiły swoje i zadziałały podprogowo na moje szare komórki, tak abym pojechała właśnie tam, a nie gdzieindziej? Kto wie? W każdym razie, nie byłam jedyna. Kiedy dotarliśmy z moim Tatą na miejsce, okazało się, że na ten sam pomysł wpadło około 150 osób przed nami, nie mówiąc już o tych, które w krótkim czasie zgromadziły się za nami…  W każdej innej sytuacji, skazując nas na stanie w kolejce, przy minusowej temperaturze i w śniegu, uznałabym, że postępuję nieodpowiedzialnie i nie do końca rozsądnie. Jednak nie tym razem. W tej samej kolejce, do której w 1925 roku marszałek Józef Piłsudski posyłał swojego adiutanta, obecnie stał przed nami mężczyzna w puchowej kurtce. W pewnym momencie odwrócił się i z niewymuszonym uśmiechem na twarzy zapytał: – Czy zamierzacie Państwo stać w tej kolejce przez najbliższe 20 minut? Mam w okolicy jedną rzecz do załatwienia, chętnie bym skorzystał, jeśli przypilnujecie mojego miejsca… – Tak, odpowiedziałam bez namysłu, ale już po chwili, zaczęłam się zastanawiać, jaki jest sens stania w kolejce, przekraczającej długością dystans, który moja koleżanka z pracy byłaby wstanie pokonać na piechotę… Teoretycznie żaden, ale skoro złożyłam obietnicę, postanowiłam dotrzymać słowa… Po pięciu minutach zaczęłam się zastanawiać po co właściwie tu przyjechałam,  po kolejnych dziesięciu, kiedy zaczęły mi zamarzać palce u nóg pożałowałam, że jestem aż tak honorowa, a po następnych pięciu chciałam jechać do domu, tyle, że mężczyzna w puchowej kurtce wciąż nie wracał. Spojrzałam na mojego Tatę, i pomyślałam, że On stoi tu wyłącznie dla mnie, nie dla tych pączków – dotrzymuje mi towarzystwa tylko po to, żebym mogła opisać kolejną warszawską historię! Jednak o czym tu pisać: o tym, że stałam kilka godzin w kolejce, kupiłam pączki i były dobre, albo co gorsza: stałam kilka godzin i pączków zabrakło więc nie mam pojęcia jak smakują… Popatrzyłam na ludzi wokół i postanowiłam wykorzystać ten czas efektywnie. – Przepraszam, chciałam zapytać, czy warto stać w tej kolejce? – Pani żartuję?? – Te pączki są najlepsze w całej Warszawie, prawdziwa warszawska receptura, firma rodzinna, w tłusty czwartek kolejka formowała się od północy i liczyła kilometr.

A zatem warto, tyle, że zimo i dość niepewnie, zważywszy na to, że lokal zamykany jest z chwilą wykupienia ostatniego pączka. Niemniej, po przeprowadzeniu wywiadu środowiskowego, nabraliśmy z moim Tatą wielkiej ochoty na pączki. Mężczyzna w puchowej kurtce, który od 30 minut na powrót stał z nami w kolejce, przeprosił i zniknął na kilka chwil. Wrócił tylko po to, żeby się pożegnać, bo udało mu się ustalić, że pączków jest tylko sto, a osób przed nami około pięćdziesięciu, co oznacza, że nie ma najmniejszych szans na to, żeby je kupić. A zatem od półtorej godziny, stałam w kolejce, tylko po to, żeby zmarznąć. Spojrzałam na mojego Tatę i pomyślałam, że to nie może być koniec tej historii. – Przepraszam, udało się Panu wejść do środka? Widzi Pan, bardzo mi zależy, żeby zrobić kilka zdjęć tych pączków, póki jeszcze są… – Bez problemu, proszę powiedzieć, że chodzi tylko o zdjęcie, a z pewnością wejdzie Pani do środka.

Dochodząc do początku kolejki, tuż przy drzwiach wejściowych do Pracowni Cukierniczej, zauważyłam, że stojący w niej Ludzie są tak rozkojarzeni, że ktoś o niecnych zamiarach, z powodzeniem mógłby wbić się do kolejki, poza wyznaczoną kolejnością. Nie mając jednak niecnych zamiarów po prostu zapytałam. Wewnątrz poczułam zapach świeżych, ciepłych jeszcze pączków, które z wyglądu przypominały te, które jako dziecko kupowałam z Mamą w moim rodzinnym mieście. Szkoda, że tym razem nie uda się ich skosztować… Popatrzyłam na zebranych i poczułam się w obowiązku wyjaśnić moją obecność w tym miejscu. – Chciałam tylko zrobić kilka zdjęć. Kiedy kadrowałam kolejne ujęcie, usłyszałam głos: – kupić Pani pączki?? W zadumie obserwowałam fotografowany obiekt, o wyglądzie atrakcyjnym i co tu dużo mówić apetycznym i bez chwili namysłu powiedziałam jedno słowo: -Tak. – Ile? – Dziesięć. Będąc w chwilowym szoku sytuacyjnym, dopiero po kilku sekundach spojrzałam w oczy osiemdziesięciokilkuletniej Kobiety, na której twarzy malował się życzliwy uśmiech, taki jakiego nie powstydziłaby się żadna z bohaterek powieści Małgorzaty Musierowicz. Na mojej twarzy natomiast malował się  bez wątpienia znak zapytania wyrażający refleksję: dlaczego to mnie zdarzają się takie sytuacje – dwuznaczne moralnie, a jednocześnie jednoznacznie piękne… Nie zdążyłam jednak dokonać etycznej analizy sytuacji, ponieważ już po chwili usłyszałam kolejne pytanie, zadane  przez inny głos: – Dlaczego Pani tu weszła, po co Pani te zdjęcia? – Prowadzę bloga o Warszawie. Bardzo chciałam napisać o tych pączkach. – Blog o Warszawie? Kobieta była wyraźnie zainteresowana. – Co to za blog? Chętnie przeczytam, jestem Warszawianką z urodzenia, wychowałam się na Woli, przeżyłam „Rzeź Woli”, a teraz jestem Wolontariuszką Muzeum Powstania Warszawskiego. Chętnie kontynuowałabym tę rozmowę, ale nie mogłam, bo przerwał nam Mężczyzna w wieku inż. Karwowskiego. – Prowadzi Pani bloga o Warszawie, a kradnie Pani pączki! Skandal! – Słucham? – Nie wstydzi się Pani kupować poza kolejnością? Niech Pani spojrzy na tego Człowieka… Spojrzałam we wskazanym kierunku i zobaczyłam rozbawionego, dziesięcioletniego Chłopca z komórką w ręku. – Spojrzałam. – I co, nie wstydzi się Pani, że ten Młody Człowiek stoi tu od dwóch godzin? A Pani nie stała i kupuje pączki? – Proszę Pana, jeśli dla Pana nie starczy, to ja chętnie się podzielę… – Ale proszę Pani, ja kradzionych nie chcę.

Co przesądza o słuszności czynu? Intencja, którą się kierujemy; uczciwość, której poszukujemy; sprawiedliwość, za którą tęsknimy; a może zasady i wartości, które są dla nas ważne? Tak bardzo pragniemy sprawiedliwości. Nie mogąc odnaleźć jej w życiu, usilnie szukamy jej w kolejce. Tymczasem, niespodziewanie odnajdujemy tam zupełnie co innego – Miłość. W spojrzeniu tej Kobiety, było samo dobro. Ona chciała dobrze. Proponując przysługę, nie chciała odebrać dziesięciu pączków komukolwiek, ale chciała dać je komuś, kto w tym momencie nie miał najmniejszych szans na ich pozyskanie. Ktoś powie: to takie nieuczciwe, sprytne. A ja powiem, że takie jest życie. Tyle razy dostajemy to, na co kompletnie nie zasługujemy. Czy jednak mielibyśmy odwagę przyznać, że większość z tego co mamy otrzymaliśmy, mimo że to nam się nie należy? Myślę, że istnieje tylko jeden możliwy sposób osiągnięcia pozornej sprawiedliwości: otrzymywać z radością i dawać od siebie wiele z prawdziwą miłością…

Fot. Zofia Zabrzeska

KOMENTARZE

aktualności

więcej z działu aktualności

sport

więcej z działu sport

kultura i rozrywka

więcej z działu kultura i rozrywka

Drogi i Komunikacja

więcej z działu Drogi i Komunikacja

Kryminalne

więcej z działu Kryminalne

KONKURSY

więcej z działu KONKURSY

Sponsorowane

więcej z działu Sponsorowane

Biznes

więcej z działu Biznes

kulinaria

więcej z działu kulinaria

Zdrowie i Uroda

więcej z działu Zdrowie i Uroda