Warszawa - miasto, nad którym świeci portugalskie słońce
W naszym piątkowym cyklu kolejny tekst z blogu Warszawianka Flancowana.
W dzielnicy Belem w Lizbonie, u ujścia rzeki Tag znajduje się pomnik Padrao dos Descobrimentos. To właśnie stąd Portugalczycy wypływali niegdyś w podróż ku dalekim lądom i nieznanym krainom.
Ja także jakiś czas temu ruszyłam w nieznane - tak jak tamci Odkrywcy. Wsiadłam w czerwony autobus i wyruszyłam w drogę...
Ta historia z powodzeniem mogłaby rozpocząć się na Śląsku, bo są ku temu pewne powody... Ale zaczyna się w Warszawie, do której przycumowałam kilka lat temu i która dała mi się poznać z jak najlepszej strony. A co to znaczy: z jak najlepszej? Przecież rzadko kiedy ktoś ma tylko tę dobrą stronę, nie mówiąc już o najlepszej...
Stale podkreślam, że cechuje mnie kadrowy sposób postrzegania rzeczywistości, co oznacza, że staram się dostrzegać w ludziach i miejscach przede wszystkim dobro i piękno. Nie zawsze jest to proste, ale nie dlatego, że tego piękna i dobra komukolwiek brakuje, po prostu czasem łatwiej skoncentrować się na tym co złe, wytknąć wady, zauważyć niedoskonałości i trochę ponarzekać. Wtedy jednak można wiele przeoczyć. Można np. nie zauważyć jak bardzo wyjątkowe jest miejsce, w którym na co dzień żyjesz. Wracając z urlopu, zdałam sobie sprawę z tego, że jestem szczęściarą bo w mieście, w którym mieszkam, każdego dnia (po godzinie 17:00) mogę poczuć się jakbym wciąż była na wakacjach. Dlaczego tak mi tu dobrze? Odpowiedź na to pytanie jest trudna, ale nie aż tak bardzo, żeby poprzestać na milczeniu. To Miasto jest dla mnie jak port, do którego się przybywa; jak przystań, która daje poczucie przynależności; jak dom, który daje poczucie wolności, wreszcie jak łódź Magellana, na której płynąc poznaje się nowe...
I dlatego właśnie ta historia zaczyna się w Warszawie, w towarzystwie najbliższych mi Osób, pod moim ulubionym warszawskim adresem na Próżnej. Nieprzypadkowo wybrałam to miejsce, choć bywam tu często, bo lubię tu wracać. Ciekawe, że odkryłam je przypadkiem - wracając ze spaceru podczas jednego z ciepłych, letnich wieczorów.
Od tamtej pory polecam każdemu, kto ma wybredny kulinarny gust i lubi dobrze zjeść. Trudno o lepszą przestrzeń także przy okazji przywoływania wakacyjnych wspomnień. Czekając na złożone przed momentem zamówienie, oglądam zdjęcia i po raz kolejny zdaję sobie sprawę jak wiele łączy Warszawę ze słoneczną Portugalią. Dzieje się tak w pierwszej kolejności poprzez smaki i zapachy. Na naszym stole pojawiają się zamówione przed chwilą potrawy. Portugalskie Bacalhau, tak bardzo bliskie temu zamówionemu w Cascais i jeszcze bliższe temu, które zachwyciło mnie w Fatimie. Jakby tego było mało świeże mule w gorgonzoli i obłędne atramentowe fettuccine podane w towarzystwie owoców morza. Rozkoszy dopełnia wino, które sugestywnie przywołuje wspomnienie wyprawy do winnicy usytuowanej w regionie Alentejo. Czym jest jednak dobry posiłek bez świetnej kawy i deseru, które następują tuż po nim? Ci którzy uważają, że dobrą kawę można dostać jedynie w krajach prawdziwych kawoszy, nie zawiodą się zamawiając tu filiżankę aromatycznego espresso, któremu wtóruje polecony przez tutejszego Szefa Kuchni znakomity deser. Wszystko to sprawia, że można poczuć się tu jak w domu. I znów na myśl przychodzą portugalskie restauracje, które dbają o klienta z pieczołowitością równą niezwykle ciepłej i gościnnej atmosferze domu rodzinnego. Tutaj o tę atmosferę dbają Bernard i Marcin, dla których żaden z gości nie jest anonimowym. Po kulinarnej celebracji warto wybrać się na spacer - w te najbardziej urocze warszawskie miejsca można udać się na piechotę lub tramwajem.
Lubię warszawskie tramwaje - mam do nich duży i nie do końca uzasadniony sentyment. Tramwaj, jak tramwaj, a jednak! Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że podoba mi się również melodia, która rozgrywa się na szynach wraz z nadjechaniem siedemnastki. Żółtymi warszawskimi tramwajami poruszam się codziennie, tym bardziej nie mogłam odmówić sobie przyjemności i nie przejechać przez Stare Miasto w Lizbonie charakterystycznym tramwajem linii 28. W Portugalii tramwaje w kolorze słońca pokonują strome, brukowane uliczki, które gdzieniegdzie są tak wąskie, że przechodnie muszą chować się w zaułkach, żeby umożliwić im swobodny przejazd. Pokonując trasę do pracy niejednokrotnie towarzyszy mi refleksja, że podróż powinna być dofinansowywana przez miasto w ramach dziękczynienia za walkę ze smogiem, jak również w ramach rekompensaty za trud związany z panującym w tramwaju tłokiem praktycznie uniemożliwiającym wejście do środka. Tymczasem chcąc zmieścić się w tradycyjnym, żółtym, portugalskim tramwaju powinniśmy starać się wsiąść do niego na jednej z początkowych stacji. W przeciwnym razie, podróż będzie zbliżona do tej, którą odbywa się o poranku w drodze do Mordoru. Jadąc tramwajem przez Warszawę możemy dojechać do Starego Miasta, do złudzenia przypominającego swój lizboński odpowiednik. Tutaj zawsze, niezależnie od pogody i dnia tygodnia z powodzeniem można poczuć się jak na urlopie. Przechodnie poruszają się w dostrzegalnie wolniejszym tempie i są bardziej uważni na otaczającą rzeczywistość. Każdy, nawet tubylec sprawia wrażenie turysty, który przyjechał tu na spacer, żeby odpocząć i pozwiedzać.
Siedząc przy okrągłym kawiarnianym stoliku i patrząc na zabytkową Alfamę, z punktu widokowego Miradouro das Portas do Sol, zastanawiałam się czy to miejsce ma swój warszawski odpowiednik. Moim zdaniem jest nim barwne Stare Miasto, w którym raz po raz odbijają się promienie słońca i w którym po wielokroć słychać dźwięki rozmaitej muzyki. Idąc przez brukowane i wąskie staromiejskie uliczki, w pewnym momencie dociera się do nadwiślańskich bulwarów, które mnie samej pomagają przywołać wspomnienia spacerów wzdłuż portugalskich plaż. Jednak te spacery uwieńczone są zwykle przystankami wyznaczanymi przez kolejne kawiarnie. Albo lepiej - przez ratanowe krzesła pozostawione gdzieniegdzie dla zmęczonych przechodniów. Relaks przynosi już samo wpatrywanie się na krajobraz, który maluje się przez nami. Widać stąd dobrze geometryczne kontury mostu Świętokrzyskiego, który tak bardzo przypomina mi Ponte 25 de Abril łączący stolicę Portugalii z gminą Almada na lewym brzegu rzeki Tag. Zestawiając ze sobą Warszawę i Lizbonę dostrzegam jak wiele wspólnego mają ze sobą te dwa miasta. Zupełnie tak jakby łączyły je siostrzane fale. Pamiętam dobrze, że zaraz po tym jak zamieszałam w Warszawie przypomniałam sobie swoje pierwsze wakacje spędzane w stolicy Portugalii. To właśnie tam uświadomiłam sobie, że w dużym i tętniącym życiem mieście można poczuć się jak na urlopie. Może właśnie dlatego spacerując nie tak dawno temu po Lizbonie odnajdywałam w niej cząstkę mojej Warszawy...
No właśnie - wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, co sprawia, że czujesz się w danym miejscu jak w domu? W którym momencie możesz powiedzieć: to miejsce jest moje? Z początku wydawało mi się, że przełomowym momentem mogłaby być sytuacja, kiedy Ekspedientka z pobliskiego spożywczego powie na powitanie: jaglany z ziarnami chia? Takiego momentu jednak nigdy nie miałam, bo mój spożywczy to pewien dyskont - skądinąd zresztą portugalski, a piekarnia, w której kupuję chleb ma zbyt wieki wybór, abym mogła poprzestać na jednym tylko gatunku pieczywa i być w ten sposób przez kogokolwiek zapamiętaną... Właśnie w tym momencie, kiedy myślę, że pozornie nic mnie z tym Miastem nie łączy- wychodzę z domu. I wtedy mają miejsce sytuacje, które sprawiają, że na nowo czuję się częścią tego Miasta. Mojego Miasta! Przechodząc przez Plac Grzybowski, wchodzę do zaprzyjaźnionego bistro i na powitanie słyszę: Cześć Zosia! Co słychać? Chwilę potem wychodzę, bo wyjątkowo nie przyszłam na obiad, a jedynie po klucze do mieszkania zostawione tu dla mnie przez moją Przyjaciółkę i idę dalej. Mijając Halę Mirowską dostrzegam swojego ulubionego Kwiaciarza - Pawła i kupując od Niego naręcze świetlistych słoneczników, słyszę jak mówi do pozostałych: proszę Państwa, to jest najpiękniejsza warszawianka, ona tak pięknie pisze o Warszawie... I nawet jeśli wiesz, że z pewnością nie każdy podzieliłby jego zdanie i zgodził się z tymi słowami to po prostu - tak zwyczajnie, tak po ludzku jest ci miło...
Zastanawialiście się kiedyś nad tym ile krajów chcielibyście odwiedzić? A nad tym ilu ludzi chcielibyście spotkać? Nie zawsze można wyjechać, ale ludzie są zawsze obok nas. To jest niezwykłe. Spacerując odkrywam topografię miasta i dociera do mnie, że miasto jest pretekstem do tego, żeby dostrzec coś więcej niż kilka ulic. Jest przestrzenią do odkrywania portugalskiego słońca i ciepła w każdym napotkanym Człowieku.
Nucę piosenkę My Way i coraz wyraźniej pobrzmiewają mi w myślach słowa:
"Szczęście jest we mnie.
Dziś chce Wam to szczęście dać, które jest we mnie"...
Fot. Zofia Zabrzeska