Warszawa – miasto oczekiwanych spotkań
W naszym cyklu prezentujemy kolejny tekst Zofii Zabrzeskiej z blogu Warszawianka Flancowana.
Siedzący po przeciwnej stronie stołu konferencyjnego Człowiek od czterdziestu pięciu minut prezentował atuty nowo powstałego biurowca na warszawskim Mokotowie. Jako jedną z licznych zalet tej lokalizacji wymienił obecność kawiarni cieszącej się w Warszawie dużą popularnością i sympatią – także i moją. Myślami byłam już przy tej właśnie kawie, pitej pośród licznych książek, ustawionych na zgrabnych, drewnianych półkach… Z zamyślenia wyrwała mnie rozmowa, która toczyła się nieprzerwanie i najwyraźniej wciąż dotyczyła tego samego tematu: „kawiarnia, o której mowa szczyci się tym, że nawet w godzinach wieczornych ludzie samotni, głównie przyjezdni, przychodzą tu, żeby popracować, poczytać książkę lub wypić kawę – wówczas nie czują się już tak bardzo samotni”.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to przecież takie smutne, ale już za moment przypomniałam sobie pierwsze tygodnie tuż po przyjeździe do Warszawy. Pamiętam, że z początku nie lubiłam wracać do pustego domu, bo dom kojarzył mi się zawsze z miejscem, w którym ktoś na mnie czeka. Dlatego przy każdej nadarzającej się okazji, zapraszałam kogoś na kolację, innym razem bezpośrednio po pracy wybierałam się na długi spacer, żeby opóźnić tym samym powrót do domu. Czułam wtedy, że wracam bardziej do hotelu, niż do siebie… Trudno powiedzieć ile Osób przyjeżdżających do Warszawy ma podobne odczucia. Tego nie wiem, ale podejrzewam, że wiele z nich ma wobec tego miasta duże oczekiwania. Wielu zostawia swoje rodzinne miasta, miejsca zamieszkania, Rodzinę, Przyjaciół i przyjeżdża do Warszawy w poszukiwaniu szczęścia, spełnienia marzeń, albo odnalezienia siebie samego.
Bywa pewnie i tak, że oczekiwania i nadzieje związane z Warszawą są tak duże, że nie ma szans na ich zaspokojenie. Wówczas wyjeżdża się stąd i wraca do siebie z poczuciem niezadowolenia, rozczarowania i klęski… Całkiem prawdopodobne, że z Warszawą jest też związana historia dziewczyny porzuconej przez swojego ukochanego chłopaka, która wyjeżdża ze swojego ulubionego miasta, bo stało się dla niej sentymentalnym albumem ze zdjęciami, których nie ma już ochoty oglądać – takie przypadki należą jednak do rzadkości…
Dla mnie samej Warszawa była z początku pustelnią, w której konfrontowałam się z samą sobą, zmierzałam ze swoimi lękami i ograniczeniami. Szybko jednak stała się przestrzenią do spotkania z drugim człowiekiem, którego intuicyjnie odnajdywałam wszędzie tam, gdzie w danym momencie było to możliwe – w kolejce po tulipany przy Hali Mirowskiej, w restauracji, kawiarni, w kościele i w pracy. Żyjąc w danym miejscu w naturalny sposób zaczynasz spotykać ludzi, którzy w Ciebie wierzą, inspirują Cię i są Twoimi Bratnimi Duszami. Z takimi właśnie ludźmi chętnie pijesz poranną kawę, a po pracy idziesz z nimi do teatru lub po prostu zapraszasz do domu, żeby zagrać razem w Ego przy lampce wina. Niektórzy spośród nich pełnią w Twoim życiu rolę Aniołów, które
sprawiają, że dostrzegasz więcej dobra i piękna – wtedy masz wrażenie, że zesłało Ci ich samo niebo. Kto wie, być może Warszawa podoba mi się tak bardzo – bo patrzę na nią przez pryzmat właśnie tych wszystkich ludzi, którzy tworzą moją osobistą, warszawską rzeczywistość?
Kilka tygodni temu, kiedy moja Siostra wróciła z jarmarku bożonarodzeniowego w Alzacji, pomyślałam, że to duże szczęście, że w mieście w którym żyję mogę doświadczyć czegoś równie klimatycznego. Kończąc pracę, spontanicznie zaproponowałam Koleżance wspólny spacer na Stare Miasto. Jadąc Metrem wysiadłyśmy na stacji Świętokrzyska, żeby przejść oświetloną świątecznie arterią w kierunku Nowego Światu. U zetknięcia dwóch najpiękniejszych warszawskich ulic trudno byłoby zdecydować czy pójść w prawo, czy też w lewo, gdyby nie fakt, że chcąc dostać się na Stare Miasto, trzeba skręcić w Krakowskie Przedmieście. Niezależnie od pory roku, ale zwłaszcza zimą można poczuć się tu jak w bajce. Drzewa naprzemiennie mienią się złotem i srebrem, mijani przechodnie trzymają w ręku kubki gorącej czekolady, powietrze pachnie korzennymi przyprawami i jest tak pięknie, że z łatwością zapominasz o tym jak bardzo jest ci zimno. Przypominasz sobie o tym dopiero wtedy, kiedy raz po raz próbujesz zrobić zdjęcie i z trudem utrzymujesz w zamarzniętych dłoniach aparat… Pewnie właśnie dlatego, gdy tylko dotarłyśmy na bożonarodzeniowy jarmark ustawiony przy barbakanie, porozumiewawczo spojrzałyśmy na siebie i czym prędzej zaopatrzyłyśmy się w kubeczki grzańca. Gorący aromat białego i czerwonego wina utrzymał nas przy życiu i bez trudu mogłyśmy przejść wolnym krokiem na rynek Starego Miasta, pośrodku którego rokrocznie stoi lodowisko. Nie jeżdżę dobrze na łyżwach, ale zawsze lubię obserwować jeżdżących.
Chcąc jeszcze przez chwilę nacieszyć się świąteczną atmosferą, poszłyśmy w kierunku rynku Nowego Miasta, do którego nie dotarłyśmy, bo już w połowie drogi zagadałyśmy się z pracownikiem jednej z restauracji. Chciał po prostu zaprosić nas do środka, zachęcająco reklamując menu, tymczasem opowiedział nam historię swojego życia.
Jak to się dzieje, że przypadkowo spotkani ludzie opowiadają nam o sobie? Nie wiem, ale wszyscy przecież spotykamy się przypadkiem. W moim życiu istnienie przypadku wyklucza głęboka wiara w przeznaczenie, dlatego każde spotkanie traktuję jako dar. Kiedy myślę o Warszawie, to jestem szczególnie wdzięczna temu miastu za wyjątkowych Ludzi, których tu spotkałam i dzięki którym to miasto pięknieje mi w oczach. Dlatego na ten rok oczekuję od Warszawy równie wyjątkowych i wartościowych spotkań.
Fot. Zofia Zabrzeska