Żywa historia Powstania Warszawskiego: wspomnienia młodych bohaterów
1 sierpnia obchodzimy 80. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Dziś przenosimy się w czasie do 1944 roku za sprawą świadectw dwojga uczestników Powstania Warszawskiego. Jan Antoni Witkowski, wówczas 13-letni łącznik, i Halina Rogozińska, 17-letnia łączniczka, opowiedzieli nam o swoich doświadczeniach z tamtych dni, o trudnościach, jakie musieli pokonać i głębokich refleksjach, które noszą w sobie do dziś
Jak pamiętają Państwo początek Powstania?
Halina Rogozińska “Mała” i “Niebieska”, podczas powstania miała 17 lat: W ostatnich tygodniach lipca przeszłam szkolenie wojskowe i sanitarne, po którym przeniesiono mnie na Ochotę. Tam musiałam zadbać o zaopatrzenie w środki, które będą przydatne podczas walki. Działo się to pod okiem Niemców, więc musieliśmy chować zakupione lekarstwa i opatrunki pod marchewkami i innymi warzywami. W dniu Powstania od rana zawiadamiałam młodzież, gdzie mają się zgłosić o godz. 17. Pamiętam, że jednym z miejsc spotkań była poczekalnia u dentysty, ponieważ okupant nie mógł się domyślić o naszych zamiarach. Nic dziwnego przecież, że przed gabinetem siedzą ludzie. Gdy przybyłam na miejsce, młodzież o mało mnie nie rozszarpała; każdy chciał wiedzieć, jakie zadania zostały im przydzielone. Gdy już wszystkich zawiadomiłam, zgłosiłam się do mojego punktu przydziału.
Jan Antoni Witkowski “Jaś”, łącznik, podczas powstania miał 13 lat: W dniu wybuchu powstania mama z młodszą siostrą pojechały na Mokotów do jej przyjaciółki. Tata, moja starsza siostra i stryjek wyszli rano z mieszkania, a ja zostałem z babcią. Mieszkanie zostało zbombardowane przez pociski, które nazywano Grubą Bertą. One były wystrzeliwane z Pruszkowa ze specjalnego działa. Pociski te były olbrzymie, miały 60 cm średnicy i na pewno metr 80 wysokości. Pocisk spadł pod sąsiedni budynek, ale zniszczył również nasz. Moja mama podczas powstania została na Mokotowie. Gdy nastąpiło zawieszenie broni, mamę zabrano do obozu przejściowego w Pruszkowie. Na szczęście udało jej się stamtąd wydostać.
Czy istnieje wspomnienie z tamtych czasów, które wywołuje uśmiech na Państwa twarzach?
H.R.: Na Ochocie chłopcy odkryli obrabowany sklep. To był sklep dostępny tylko dla Niemców. Znaleźli tam duży worek z zapleśniałymi sucharami. Przynieśli nam te suchary, a my z dziewczynami pracowicie je oskrobałyśmy. Jak one nam smakowały! To była prawdziwa uczta. Aż głupio przyznawać się do tego, jak łakome byłyśmy [mówi Pani Halina żartobliwie.]
J.W.: Trudno mi powiedzieć. Więcej było trudnych i tragicznych przeżyć niż radosnych. Nie przypominam sobie, abym podczas powstania doświadczył radosnych chwil. Za taką chwilę mógłbym ewentualnie uznać dwa spotkania z moim ojcem podczas powstania. Pierwszy raz zobaczyliśmy się po zbombardowaniu naszego domu, w trakcie którego zmarła moja babcia. Byłem wtedy sam i nie miałem się gdzie podziać. Tata przyjechał i mnie stamtąd zabrał. Drugi raz spotkaliśmy się, kiedy nastąpiło zawieszenie broni. Tata wtedy kupił mi cieplejsze ubrania, bo posiadałem jedynie letnie, nic więcej. Wszystkie nasze rzeczy osobiste zostały przecież zniszczone podczas bombardowania.
Czy jest wspomnienie, które szczególnie utkwiło w Państwa pamięci?
H.R.: Weźcie pod uwagę, że byłam łączniczką na Ochocie. Do tej dzielnicy Niemcy i Własowcy weszli 10 sierpnia. Utkwił mi w pamięci właśnie ten dzień. Własowcy odznaczali się szczególnym okrucieństwem: gwałcili kobiety i zabijali. Gdy pojawili się w naszej dzielnicy, mój dowódca, dr. Goldman-Zaborowski, schował mnie i koleżankę w kuchni w szafce pod sufitem. Ponieważ szybko zdrętwiałyśmy, przeniósł nas później do piwnicy, gdzie trzymał węgiel. Przysypał nas tym węglem i dał każdej z nas rurkę gumową, żebyśmy się nie udusiły. Ukrywaliśmy się tam całą dobę. W ten sposób zostałam tego dnia uratowana.
Utkwiło mi również w pamięci jeszcze jedno wydarzenie. Ustawili grupę młodych, wśród których byłam również ja, pod murem. Przed rozstrzelaniem, o dziwo, uratowało nas 2 Gestapowców. Przyszli pod mur i krzyknęli “halt”. Okazało się, że zepsuły im się dwie ciężarówki i potrzebna była pomoc. Obawialiśmy się, że potem każą nam wróci pod mur. Byli jednak tak zajęci awarią, że o nas zapomnieli. Nikt pod ścianę nie wrócił. Miałam wtedy 17 lat. Raz w życiu widziałam, jak powstaniec, który miał zaledwie 25 lat, osiwiał w jednej chwili.
J.W.: Jednym takim wspomnieniem jest właśnie zbombardowanie naszego domu, gdy zostałem zasypany pod gruzami w piwnicy. Dusiłem się tam, dopóki mnie nie odkopano. To było okropne. Kolejny obraz, który mam jeszcze przed oczyma, to widok rozstrzeliwanego powstańca. Wracałem wtedy z poleceniem do mojego miejsca zakwaterowania. Powstaniec był w dużej odległości ode mnie, ale usłyszałem strzał, ponieważ akurat znajdowałem się pod budynkiem, z którego padł. Widziałem, jak człowiek zwalił się na ziemię. Podobną scenę widziałem podczas ostrzeliwania banku. Ludzie się nie spodziewali, że tam właśnie spadną pociski. Obserwowałem, jak ulicą Zgoda biegł palący się człowiek. Był to straszny widok.
Jak, po tylu latach, oceniacie Państwo ten zryw? Czy było warto?
H.R.: Młodzież kipiała, a dowództwo się bało, że wybuchnie niezorganizowane powstanie. Można by powiedzieć, że dowództwo było wręcz przez nas młodych szantażowane. Do 1 sierpnia można było to powstanie chociaż częściowo zorganizować. Mieliśmy tak dość, że woleliśmy iść na stracenie, niż byśmy chcieli w dalszym ciągu być traktowani przez Niemców jak podludzie. Młodzież, niezależnie od epoki, nie lubi być pod nadzorem
J.W.: Kto nie żył w tych czasach w Warszawie, nie zdaje sobie sprawy, jaka atmosfera panowała w lipcu w stolicy. Terror, który od dłuższego czasu był stosowany przez Niemców, powodował silne napięcie wśród młodych. Mieliśmy tego po prostu dość. Bardzo dobrze, że powstanie wybuchło pod dowództwem. Gdyby powstanie wybuchło spontaniczne, spowodowałoby straszną rzeź w Warszawie. Pod dowództwem natomiast panowała pewna organizacja i porządek.
Jakie przesłanie chcielibyście Państwo przekazać młodemu pokoleniu?
H.R.: Kochajcie Polskę i czyńcie dla niej dobro. Ja oraz inni powstańcy mamy dla takich ludzi wielki szacunek Kiedyś już gdzieś umieszczono tą moją wypowiedź. Młodzi ludzie wtedy odpowiedzieli, że chcą mnie naśladować. Jestem z tego bardzo dumna.
Mówią o mnie, że jestem bohaterem. Czułabym się nim, gdybym na przykład zdobyła czołg albo go wysadziła w powietrze. Nic z tych rzeczy. Natomiast patrząc w lustro wiem, że nie muszę się wstydzić. Zawsze żyłam dla Polski i dla Polski umrę.
J.W.: Przede wszystkim pragnąłbym, żeby młodzież znała historię swojego kraju i żeby się kształciła. Poza tym, żeby młodzi ludzie z doświadczenia przodków potrafili wyciągać konkretne wnioski, aby nie powtarzać błędów.
Chciałbym, żeby kochali swoją ojczyznę i żeby nie ulegali ideologicznej indoktrynacji. Na koniec dodam, żeby cenili rodzinę oraz przyjaciół, ponieważ wzajemna życzliwość i pomoc jest bardzo budująca.
Rozmawiała Maja Jaubin
fot. BohaterON