„Odbicie od dołu” – motywacja i cele
Dziękujemy za pozytywny odzew w sprawie projektu „Odbicie od dołu”, w którym rozmawiamy o bolączkach i problemach w sporcie dziecięcym i młodzieżowym. W kolejnej części mówimy o motywacji i celach.
„O przebijaniu się przez warstwy, czyli o dochodzeniu do prawdziwych motywacji i celów”
Na pomysł projektu „Odbicie od dołu” wpadł Marek Rybak, trener i fizjoterapeuta. Choć samo określenie nawiązuje do siatkówki to nie tylko o niej będzie tu mowa. Przede wszystkim chodzi o pokazanie drogi młodego sportowca okiem rodzica, byłego zawodnika, trenera i fizjoterapeuty, pokazanie i przedstawienie głosu ludzi z dołu piramidy sportowej. – To nie będzie zbiór rad i wskazówek. Przeciwnie będę "serwował" pytania, które mam nadzieję pozwolą odbiorcom samodzielnie "wyprowadzić skuteczną akcję" i odpowiedzieć sobie na pewne istotne dla nich kwestie – przekonuje Marek Rybak.
Świadomie lub nieświadomie często działamy w takiej kolejności: pomysł, motywacja, ustalenie celu, wyznaczenie drogi, podążanie nią, zbliżanie się do celu lub jego osiągnięcie. Spójrzmy na kilka przypadków ludzi, którzy są w takim momencie – mają pomysł i powód by coś zacząć.
Wyobraźmy sobie:
1. Dziecko, które chce pójść na pierwszy i kolejny trening.
2. Rodzica, który chce posłać dziecko na zajęcia sportowe (nie ważne czy z woli dziecka, własnej czy po propozycji od łowcy talentów).
3. Dorosłą osobę, która chce rozpocząć pracę w klubie lub założyć swoją szkółkę. Wiele osób zadaje sobie wtedy pytanie czy to ma sens. I bardzo dobrze.
Moim zdaniem warto pytać siebie dochodząc warstwa po warstwie do coraz głębszych powodów naszych decyzji, a potem ustalać cel wielokrotnie pytać: to jest mój powód? Naprawdę? I szukać, przebijać się do kolejnych warstw, aż uzyskamy absolutną pewność, że to jest ten powód. To jest mój cel? Serio? I znowu, jak wyżej szukajmy głębiej.
Marcin Kalicki: Jak to wygląda na przykładzie pracy trenerskiej?
Marek Rybak: Ciężko wyznaczyć standardowe ramy, bo każdy z nas ma inne powody by zacząć i inne cele chce osiągnąć, a zakres dobra jakie może z tego wyniknąć jest naprawdę bardzo szeroki i pomieści wiele różnych idei. Moja droga dojścia do obecnej warstwy powodów i celów, dla których robię to co robię jest długa.
Jak każdy początkujący trener chciałem zdobywać medale, bo do tego wydawało nam się byliśmy szkoleni jako zawodnicy. Po skończeniu przygody z siatkówką nie ma w nas automatycznego przekierowania na inne tory myślenia. To ludzie blisko nas i przekazywana nam wiedza od ekspertów uczy nas nowego sposobu myślenia. Np. o tym, że ważny jest człowiek, a nie zdobywane krążki, że idziemy do hali sportowej budować sportowca, a nie do mennicy tłuc medale. Jak większość trenerów przyjąłem marzenia o oglądaniu w telewizorze swojego wychowanka, a nie patrzenia na medal.
Wiele osób jednak podkreśla ważność zdobywania medali. Słusznie?
Nie ma żadnego zła w zdobywaniu medali i szczerze podziwiam trenerów, którzy w tabeli medalowej młodzieżowych Mistrzostw Polski mogą znaleźć swoje nazwisko. Mówię wyłącznie o swojej sytuacji, trenera-płotki, który funkcjonuje w takich, a nie innych realiach.
Dawniej skupiałem się na wychowywaniu możliwie najlepszych jakościowo siatkarzy, ale i na tym etapie myślenia o sensie mojej pracy musiałem przebić się do kolejnej warstwy, bo ilu w statystycznym klubie, w statystycznej drużynie wychowamy mini siatkarzy do poziomu dobrej jakości siatkarzy, albo ilu juniorów przekażemy chociażby do lig akademickich?
Jeśli mamy w klubie super zawodnika, jeśli przyjmiemy, że reszta to tylko "plankton" służący rozwojowi talentu wybitnej jednostki to czy będziemy wtedy w porządku wobec swoich idei i sumienia?
Czy nie powinniśmy myśleć z równą uwagą o każdym członku drużyny?
Dzięki podobnym pytaniom, jako ponad 40-latek odnalazłem sens swojej siatkarskiej pasji w pozwalaniu wszystkim dzieciom na zajęciach by odnajdywali na zajęciach radość ze wspólnego czasu na aktywności. To jest zdrowe podejście zarówno dla mnie jako trenera jak i dla samych zawodników. Uważam, że to bardzo ważne by każdy nawet najsłabszy w drużynie zawodnik miał w różnych sytuacjach meczowych, treningowych i pozaboiskowych przypisane zadania i role. To buduje wartość wszystkich członków zespołu.
Jak wyznaczać cele dla najmłodszych? Czy początkujący sportowcy powinni mieć narzucone cele?
Dzieci mają marzenia o dorosłości i o tym kim chcą w niej być. Pamiętamy jednak , że taka przyziemna dla nich perspektywa myślenia jest skupiona na najbliższym miesiącu. To co za kwartał to już coś bardzo odległego. Warto połączyć myśli o tym co tu i teraz w służbie drogi do marzeń. Inaczej mówiąc by uświadamiać dzieciom, że przez to co zrobią w tym tygodniu, mogą się zbliżyć do tego o czym marzą.
Myślę, że warto rozmawiać z dziećmi o celach i drogach do ich realizacji ale indywidualną decyzją trenera jest to czy będzie te cele narzucał dzieciom. Zdrowe wydaje mi się zbudowanie systemu zasad, które nas mają prowadzić w sportowej drodze. Jeśli dziecko je zaakceptuje i staną się mu bliskie wtedy możemy uniknąć poczucia narzucania czegoś lub presji.
Czy cele trenera i rodzica są tożsame? Co zrobić, gdy jednak znacząco odbiegają od siebie?
Ja zakładam, że i trener i rodzice chcą dobrze dla dziecka. Ale oczywiste jest, że te cele nie będą takie idealnie identyczne. I dobrze, nie muszą być tożsame. Ba, nawet mama i tata zawodnika bardzo często mają odmienne plany na przyszłość dziecka. Dołóżmy do tego grona jeszcze dziadków i okaże się, ze dziecko nosi w głowie całą listę życzeniowych szkół, zawodów i umiejętności, w których widzą go dorośli. To podświadomie nakłada presję by spełnić oczekiwania innych. I jako rodzic i jako trener jak mantra mówię dzieciom: Dom, Szkoła, Pasje, oraz powtarzam wielokrotnie, że to co robią w sporcie robią dla siebie, nie dla trenera czy rodziców. To jest moim zdaniem ważniejsze niż różnice dorosłych w cudownych receptach na szczęście dziecka. Zdrowiej dla niego będzie jeśli będziemy go inspirować i wspierać ale w jego wyborach. Jasne jest, że gdy trener w oczywisty sposób działa na niekorzyść młodego człowieka warto o tym porozmawiać.
Podsumowując...
Często definiujemy sukces i stawiamy pytanie jaki powinien być efekt końcowy naszej pracy z dzieckiem. Coraz częściej górę bierze świadomość tego, że w tych pierwszych latach chodzi o coś dużo prostszego tzn. o zabawę i dobre samopoczucie dziecka – to napędza jego rozwój i motywację. Inaczej mówiąc ważniejsze od skupienia się na celu jest droga, którą młody zawodnik podąża ku niemu. Z dużym prawdopodobieństwem dziecko, które latami będzie skupione na najbliższych krokach, na konsekwentnym i cierpliwym podążaniu swoją ścieżką w pewnym momencie zauważy jak blisko jest swojego celu.
Dorośli – czyli trenerzy i rodzice tym bardziej mogą odnaleźć sens swoich działań „TU i TERAZ” jako metody na osiągnięcie ostatecznego odległego celu, a w mojej opinii jest nim człowiek w wieku 18 – 19 lat. Myślenie o „tu i teraz” może być zinterpretowane jako chęć osiągania sukcesów w chwili obecnej np. u 12-latka. Absolutnie moja intencja jest odwrotna.
Dam kilka przykładów z różnych perspektyw pokazując pewne pułapki:
- Jako zawodnik i to nie nastoletni, ale mając około 25 lat i wiedzę z zakresu medycyny sportowej nie umiałem się zgodzić na to, że mam na trzy miesiące zrezygnować z ataku i przeznaczyć ten czas na rehabilitację barku. To miało mi dać gwarancję dużo mniejszego bólu i większej efektywności ataku. Ale perspektywa trzech miesięcy bez bycia z drużyną, bez grania w meczach to była totalna katastrofa. Wolałem na 25% możliwości, z bólem i niską efektywnością, ale grać i być z chłopakami. Takie dwa sezony na ciągłym bólu sprawiły, że wieku 26 lat byłem wrakiem i skończyłem z siatkówką.
- Jako fizjoterapeuta często słyszę głos sprzeciwu rodzica a w oczach 10 czy 15-latka widzę oczy takie jak pewnie ja miałem u swoich lekarzy, gdy mówię, że dziecko powinno zmodyfikować trening. Nie rezygnować z niego całkowicie, ale skupić większą uwagę np. na rozciąganiu i mobilności i za cztery tygodnie wrócić do pełnych obciążeń. Nie mam prawa oceniać decyzji dziecka i rodziców, bo sam wybrałem drogę donikąd. W wakacje spotkałem na zawodach rodzica mojego pacjenta. Tata nie odpowiedział na moje powitanie i wyciągniętą dłoń. Patrząc na jego dziecko widziałem, że gra ze stabilizatorem i grymasem bólu na twarzy.
Zrozumiałem, że nie zostałem dobrze odebrany, bo chciałem coś zmienić w spojrzeniu tej rodziny na rozwój ich dziecka. Na tych samych zawodach dziecko uległo poważnej kontuzji, która wymagała operacji. Dziecko z tego co wiem jeszcze nie wróciło do treningów.
Takie przykłady można mnożyć. Jedną z moich paskudnych cech jest to, że jak „wywróżę” zawodnikowi operację to w 80 procentach ono trafi na stół. Około 20 procent kończy ze sportem. I jak na razie żadne z dzieci zagrożonych poważną kontuzją nie obeszło „wróżby”.
- Jako rodzic i trener wiem, jak ciężko jest odłożyć ambicje na bok. Ale myślenie o dobru dziecka ułatwia decyzję. Przeżywałem to i jako ojciec i jako trener. W dobrej relacji wystarczy jedno spojrzenie dorosłych osób by podjąć ten trudny krok, by zrezygnować nie tylko z wyniku w danym meczu, ale także pogodzić się, że powrót na boisko potrwa kilka miesięcy. Właśnie takich trenerów, z takim doświadczeniem i taką umiejętnością podejmowania decyzji mających służyć budowaniu sportowca, a nie wyniku na tablicy za wszelką cenę powinni szukać rodzice.