„Szliśmy po to, żeby zwyciężyć”
O ogromnym entuzjazmie, wierze w powodzenie, rozczarowaniu i bohaterstwie rozmawiałam z Kapitanem Tadeuszem Siekiem pseudonim „Kajtek”, który w czasie Powstania Warszawskiego walczył o wolną Polskę. To było niezwykle poruszające spotkanie z żywą historią.
Co Pan czuje, patrząc w kalendarz i zdając sobie sprawę, że od sierpniowych dni 1944 roku mija 75 lat?
Odczuwam dumę z tego, że to Powstanie w ogóle rozpoczęło się. Niektórzy ludzie mówią, że po co tyle ludzi zginęło. Pani sobie nie wyobraża, jaki entuzjazm był w tym czasie w Warszawie, gdy się dowiedzieliśmy, że o godzinie 17 Powstanie wybuchło. Ludność cywilna straszliwe miała też przecież przeżycia i egzekucje, i inne rzeczy. A jednak nie żałowali. No może na koniec już Powstania - to już wiem z opowiadania moich dowódców, którzy do końca byli w Warszawie - to niektórzy ich tak trochę klęli jak można było dopuścić do tego, żeby tyle ludzi niewinnych zginęło. Ale w pierwszych dniach Powstania to był entuzjazm niesamowity. Wszyscy cieszyli się. Trudno sobie wyobrazić, żeby tego powstania nie było. Tyle co wycierpieliśmy w czasie tego Powstania, to też jest niesamowite przeżycie. Nie ma takiej rodziny, która nic by nie straciła. Moja siostra cioteczna na Mokotowie miała taki domek razem z działką, z którego została wygnana. Musiała pod domem zostawić swoją ranną matkę, bo na nic jej nie pozwolili. Musiała opuścić. To trudno sobie wyobrazić. Koledze Przelaskowskiemu, który nie świadczył jako świadek, że był u mnie z tymi listami, w drugim dniu powstania snajper zastrzelił matkę. No coś niesamowitego. Chłopak, który pochował swoją matkę na ulicy. Trudno sobie wyobrazić, ja go zawsze podziwiam. Także wspomnienia są, pamiętam właściwie wszystkie momenty, które były w ciągu tych trzynastu dni. Mieliśmy polecenie, żeby wejść niezauważonym na trzecie, czwarte piętro tego bloku i zauważyć skąd strzelają snajperzy, żeby zlokalizować ich gniazdo. To nie jedno było, dwa czy trzy gniazda. To było między innymi nasz zadanie. Też to oczywiście wykonaliśmy.
Czy dziś, z perspektywy czasu, postąpiłby Pan tak samo?
Oczywiście, że tak. Nie było mowy przecież, my normalnie składaliśmy przysięgę, która obowiązywała nas, którzy byli w Szarych Szeregach w czasie okupacji. „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętnie pomoc bliźnim i być posłusznym prawu Szarych Szeregów. Ślubuję na twoje ręce (swojego przełożonego) pełnić służbę w Szarych Szeregach, tajemnic służbowych dochować, do rozkazów służbowych się stosować, nie cofnąć się przed ofiarą życia”. To jest cudowna treść przecież tej przysięgi. A jak się dowiedzieliśmy właśnie, że generał Grot Rowecki mianował nas najmłodszymi żołnierzami Armii Krajowej, to byliśmy bardzo zbudowani.
Czy jest Pan wdzięczny losowi, że postawił Pana wówczas w takich okolicznościach?
Chyba tak, ale jakoś tak dziwnie ta młodość przebiegała. Nie tak, jak typowego nastolatka. Ale zdaję sobie z tego sprawę, że przyczyniłem się trochę do tego, że mamy teraz wolną Polskę.
Co wspomina Pan najczęściej?
Najczęściej wspominam ten Zieleniak. Najtragiczniejszy.
Czy wierzył Pan wówczas, że jest to zryw, który ostatecznie wyzwoli Polskę spod okupacji niemieckiej?
Oczywiście, że tak. Sytuacja na samym końcu Powstania była tragiczna, bo moi koledzy musieli oddać broń. Rzucali tę broń, bo inaczej nie można było wyjść z Warszawy. To była najbardziej przykra sprawa, że my nie skończyliśmy z Niemcami, że tyle ludzi zginęło, a jednak jesteśmy dalej okupowani.
Co Pan czuł na wieść o upadku Powstania Warszawskiego?
No właśnie dla nas to była straszliwie tragiczna wieść. Przecież my szliśmy po to, żeby zwyciężyć, a nie żeby Powstanie upadło. Każdy był optymistą i każdy był wesoły w momencie, kiedy się rozpoczynało. A wtedy, kiedy się skończyło, wszyscy musieli oddać broń. Oczywiście ci co mieli, bo nam nie wolno było trzymać broni. Byliśmy za młodzi. My mieliśmy zadanie pomocnicze przenosić meldunki, prasę, biuletyny, listy - także też inaczej podchodziliśmy do sprawy, bo nie wolno nam było strzelać. Ci starsi Powstańcy w wieku 17-18 lat mieli broń, a chłopcy - jak zdobyli na Niemcach, to mieli.
Czy odczuwał Pan niebezpieczeństwo, że roznosząc te ulotki też w pewien sposób naraża się?
To w czasie okupacji, bo w czasie Powstania, to już nie było cykorii żadnej. A tak to oczywiście, że musieliśmy jakoś kamuflować to, co my niesiemy, jaką książkę niesiemy, jakie zeszyty, bo uczyliśmy się przecież w czasie okupacji normalnie na takich kompletach. Tam przede wszystkim uczyli nas historii prawdziwej, geografii i przysposobienia wojskowego. Umieliśmy także rozbierać broń. Rzut granatem - znaczy kamieniem, bo granatu nie mieliśmy na różnych obozach pod Warszawą. A w czasie Powstania nie baliśmy się. Chodziło o to żeby dostarczyć adresatowi to, co dowódca rządził i prosił albo ludności cywilnej, której pomagaliśmy, no bo nie wszyscy byli tacy bardzo zdrowi.
Co najbardziej utkwiło Panu w pamięci z 1 sierpnia z godziny 17?
Ten entuzjazm, że nareszcie się rozpoczyna. My nie mogliśmy się tego doczekać, bo trzy dni było zmieniane. Miało być 27 czy 28, zostało zmienione i w końcu jak do tego doszło o godzinie 17, to nie było żadnej rozpaczy. To była piękna uczta. Śpiewaliśmy co tylko można było. Cieszyliśmy się, że nareszcie pokonamy Niemców. Bo mamy oficjalną zgodę na to, żeby walczyć z nimi.
Czy czuje Pan, że Powstanie Warszawskie i to bohaterstwo Powstańców są jednymi z najważniejszych symboli tożsamości narodowej?
Sądzę, że tak, a właściwie – jestem tego pewien.
Czy wydarzenia z 1944 roku były jednymi z najważniejszych w odbudowie wolnej i suwerennej Polski?
Okazało się, że to z okupacji na okupacje weszliśmy, bo ci co weszli, to nie oswobodzili, tylko na nowo nas zgnoili. Nie wolno było mówić, że było się w AK czy Szarych Szeregach. Tajemnica była przecież niesamowita. Ja studiowałem na Politechnice i nie mogłem się ujawnić. Ci, co się ujawnili, wylatywali natychmiast, ale byli tacy profesorowie, którzy się bardzo cieszyli, że mogą nam, Powstańcom, wiedzę jakąś przekazać. Ale przed niektórymi trzeba to było zachować w tajemnicy.
Czy czuje się Pan bohaterem?
Nie tam. Mówią, że my jesteśmy bohaterami. Nie jesteśmy bohaterami, my normalnie składaliśmy przyrzeczenie, że tak będziemy postępować. Ale nie dla bohaterstwa, tylko dla sprawy. Powinniśmy robić, to co mogliśmy, co było w naszych kompetencjach.
A Pan co chciałby przekazać kolejnym pokoleniom Polaków?
Żeby uczcili tę naszą flagę. Żeby każdy młody człowiek, gdy bierze tę flagę to wie, co ona oznacza. Powinna wisieć na każdym prywatnym domu. Przecież mamy Święto Flagi Narodowej, a młodzież tego nie odczuwa. Ja tak straszliwie to przeżyłem, to każdy tak przeżywał. Jak zobaczyliśmy po pięciu latach łopocącą flagę biało-czerwoną na najwyższym budynku, to było nie do pomyślenia nawet. Dlatego tak się cieszyliśmy że nareszcie to powstanie się rozpoczęło.