Warszawa - miasto, w którym można wybrać się na "rzymskie wakacje"
W naszym piątkowym cyklu kolejny tekst z blogu Warszawianka Flancowana.
Zastanawialiście się, dlaczego czasem czujemy się tak jakbyśmy w danej chwili znajdowali się zupełnie gdzie indziej? Może nawet jakbyśmy byli w dwóch miejscach jednocześnie… Deja Vu? Podobno lubimy wszystko to, co dobrze nam się kojarzy: melodie które przywołują miłe wspomnienia, zapachy kojarzone z osobami, które kochamy i miasta, w których choć przez chwilę możemy oderwać się od rzeczywistości, zupełnie tak, jakbyśmy byli na wakacjach.
Jest taki moment w jednym z moich ulubionych filmów, kiedy piękna księżniczka, znudzona swoim dworskim życiem, ucieka przed swoimi obowiązkami prosto na typowo rzymskie ulice. Jest tak oczarowana pięknem Wiecznego Miasta, że wcale nie chce wracać. Jednak i dla niej rzymskie wakacje kiedyś muszą się skończyć… Mnie dworskie życie zupełnie nie doskwiera, ale jeszcze nie tak dawno temu chętnie kroczyłam śladem filmowej Anny (Audrey Hepburn) i tak jak ona byłam pod wielkim wrażeniem tego, co widziałam.
Oczywiście zupełnie w to nie wierzę, ale podobno chcąc wrócić w to samo miejsce trzeba wrzucić monetę do pobliskiej fontanny… A gdyby tak po prostu postarać się odnaleźć to co piękne obok siebie? Tuż po powrocie do Warszawy z kilkudniowego pobytu w Rzymie odkryłam jak zaskakująco wiele łączy te dwa miasta. Ktoś zapyta: ale jak to – co Warszawa może mieć wspólnego z jednym z najpiękniejszych i najstarszych miast w Europie? Odpowiedzi na to pytanie udzieli każdy, kto spędził w Warszawie chociaż jeden dzień spacerując tutejszymi ulicami. Tak jak w jednym z wierszy Agnieszki Osieckiej, tak i tutaj wszystko zaczyna się rano! To tylko kwestia decyzji: jak i gdzie. W tej materii moje włoskie doświadczenie pokrywa się z warszawskim – najlepiej na Placu…
I tu wybór jest spory. Jeszcze nie tak dawno temu rozpoczynałam dzień od filiżanki włoskiej kawy na Placu Bankowym, ale moja ulubiona cafeteria z dnia na dzień została zlikwidowana. Teraz najczęściej wybieram Plac Zbawiciela. Aromatyczna kawa ze świeżo zmielonych ziaren i chrupiący, dopiero co wyjęty z pieca chleb z dodatkiem domowych powideł lub aksamitnego kremu czekoladowego są obiecującą zapowiedzią tego wszystkiego, co przyniesie dzień. Polecam zwłaszcza tym spośród Was, którzy w drodze do Mordoru chcą skosztować prawdziwej Warszawy. Warto w tym miejscu wyjrzeć przez panoramiczne okna prosto na piękną architekturę przedwojennego miasta – kościół Najświętszego Zbawiciela w przeważającej części zachował swoją oryginalną formę. I tak rozkoszując się miastem w towarzystwie cappuccino, porannych promieni słońca i może kogoś jeszcze… można przez chwilę poczuć się jak na włoskim piazza. Stąd pieszo lub tramwajem polecam wybrać się już na zupełnie inny Plac – Trzech Krzyży.
Nie jestem pewna, czy moi Dziadkowie składając przysięgę małżeńską w jednym z piękniejszych warszawskich kościołów zdawali sobie sprawę z architektonicznych podobieństw tego wnętrza do Panteonu. Zresztą kiedy brali ślub w 1943 roku świątynia pod wezwaniem świętego Aleksandra wyglądała zupełnie inaczej niż dziś. Jednak także w tamtym okresie mocno podkreślano poszczególne powiązania warszawskiego kościoła z jego rzymskim pierwowzorem. Kościół został zbudowany w latach 1818-1826 w stylu klasycystycznym według projektu Piotra Aignera, a wzór świątyni, co istotne, był powzięty właśnie z panteonu. Nie dziwi zatem, że zbudowano go na planie rotundy uwieńczonej pięknie wykończoną kopułą. Później wnętrze kościoła było kilkukrotnie przebudowywane i gdyby nie to co stało się potem, o wiele trudniej byłoby doszukać się w nim śladów rzymskiego odpowiednika. Stało się jednak tak, że los w jakiś symboliczny sposób połączył te dwie budowle. Panteon uległ zniszczeniu na skutek ogromnego pożaru w Rzymie, natomiast kościół św. Aleksandra zbombardowali Niemcy podczas Powstania Warszawskiego. Zarówno Panteon, jak i warszawska świątynia zostały odbudowane już w nieco odmienionej formie, ale każde z nich zachowało pierwotne cechy architektoniczne, jak chociażby charakterystyczny dla obydwu prostokątny portyk z kolumnadą. W Rzymie tuż obok Panteonu, o czym wiedzą nieliczni, znajduje się najlepsza w całym mieście lodziarnia. W Warszawie obok kościoła Świętego Aleksandra, w kierunku Nowego Światu można spotkać natomiast typowo włoską egzotyczną roślinność! Palma jest jedna, za to jedyna w swoim rodzaju.
Ta unikatowa 15 metrowa konstrukcja od 2002 roku jest chyba najbardziej charakterystycznym drogowskazem dla turystów. Daktylowa, zawsze zielona i wodoodporna – jednym słowem sztuczna. Co kto lubi – nikt nie ma jednak wątpliwości, że na stałe wrosła w krajobraz miasta i zakorzeniła się tu na dobre. Gdyby ktoś jednak szukał tego, co piękne w tym, co naturalne, powinien złapać pierwszy autobus 180 (w kierunku Wilanowa) i pojechać czym prędzej do Łazienek Królewskich. Jestem pewna, że gdyby William Wyler osadził fabułę swojego kultowego filmu w Warszawie, to księżniczka Anna z pewnością skierowałaby tu swoje pierwsze kroki. Nie pamiętam już czy Gregory Peck oprowadzał ją po Willi Borghese – uchodzącej za włoski odpowiednik królewskich rezydencji, ale wiem na pewno, że nie zabrał jej do Ogrodów Watykańskich. Ja miałam dużo więcej szczęścia i odwiedziłam to niezwykłe miejsce. Trudno sobie wyobrazić jak pięknie musi tam być wiosną, lub latem skoro nawet w środku zimy zapiera dech w piersiach. Kolorowe papugi na soczyście zielonej trawie pełnią tu tę samą rolę co dumne, strojne pawie znad Wisły. Bogata roślinność zachwyca, zwłaszcza kiedy widzi się ją o tej porze roku, jednak jej namiastkę można bez trudu odnaleźć także w Łazienkach – nawet w zimowe miesiące. Znamienne jest to, że już sama architektura upodabnia te dwa, tak przecież odległe sobie miejsca. Co prawda nie ma tu Pałacu na Wyspie i próżno szukać amfiteatru, ale są za to wyjątkowe fontanny. Na jedną z nich wychodzą ponoć okna Papieża Benedykta XVI. Oba te zespoły pałacowo-ogrodowe dostępne były niegdyś tylko dla wybranych, dziś papieski i królewski charakter tych miejsc nie stoi na przeszkodzie do tego, aby zwykły śmiertelnik mógł nacieszyć się ich niepowtarzalnym pięknem.
I tak o to spacerując orientujesz się, że zrobiło się późno… Nagle zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo jesteś głodny i choć możliwości jest wiele (jedna bardziej smakowita od drugiej) wybierasz sprawdzony adres. W tym przypadku nazwa lokalu to nie nazwa ulicy (w dodatku neapolitańskiej), ale obietnica prawdziwie włoskiej uczty. Oryginalne receptury i opatentowane składniki przywołują wspomnienie tego wszystkiego, co w Rzymie, ale myślę w całych Włoszech, kochamy i za czym tęsknimy najbardziej. Obłędna pizza, rewelacyjne wino (także to domowe) i rozpustne desery (słyszeliście kiedyś o cieście z kandyzowanego bakłażana?) są idealnym uwieńczeniem dobrze wykorzystanego dnia. Ale wisienką na torcie mogą być równie dobrze znakomite lody – dorównujące smakiem swoim włoskim odpowiednikom – także tym spod Panteonu. Można je znaleźć w wielu miejscach, ale po wspomnianej kolacji najlepiej udać się nieopodal. Tam przy stacji Metro Świętokrzyska znajduje się mała, niepozorna kanciapa z rzemieślniczymi wyrobami!
Oczywiście chciałabym opowiedzieć Wam jeszcze o wielu podobieństwach i zabrać w kilka miejsc… Ale to już przy innej okazji –bo tak jak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, tak i wszystkie moje opowieści prowadzą po Warszawie. A skoro mowa o drodze… Komunikacja miejska w Warszawie jest porównywalnie dobra (a pod wieloma względami może nawet lepsza, bo punktualna) niż ta rzymska. A zatem zachęcam Was do podróży!
Fot. Zofia Zabrzeska