"Wszedłem w ten klub w ciemno”
Z Maciejem Purchałą - Prezesem Hutnika Warszawa - o klubie, lokalnej piłce i Bielanach rozmawia Robert Dzięgielewski.
- Panie Prezesie, dlaczego zdecydował się Pan zająć Hutnikiem?
- Wychowałem się na Bielanach. Tu wszystko robiłem pierwszy raz, pierwszy alkohol, pierwsze bójki, pierwsze dziewczyny. Jestem mocno wrośnięty w dzielnicę i jak usłyszałem od kolegów z AWF-u o kłopotach klubu, to naturalnie chciałem pomóc. Kierowałem się lokalnym patriotyzmem, dodatkowo od zawsze fascynowałem się piłką nożną, doświadczenie w organizowaniu wyniosłem z show-biznesu. Chciałem się sprawdzić w futbolu.
- Są jakieś punkty styczne w organizowaniu koncertu na stadionie X-lecia, a prowadzeniu klubu piłkarskiego (prezes Hutnika w przeszłości związany był show-biznesem przyp. red.)?
- Jeśli chodzi o prowadzenie klubu takiego jak Hutnik to na pewno tak, natomiast dzieli te dwa zadania czas i możliwości, jakie z biegiem czasu się pojawiły. Dla przykładu przed tamtym koncertem mieliśmy problem z nagłośnieniem. Musieliśmy spinać ze sobą sprzęt, który nie był przeznaczony do współpracy ze sobą, były różne standardy wtyków i końcówek. To był pierwszy tego typu koncert w kraju socjalistycznym. Oczywiście było QUEEN w Budapeszcie, ale oni przywieźli cały sprzęt z Berlina. My musieliśmy nasz zbierać z różnych miejsc. Miesiąc składaliśmy scenę, rusztowania skręcano ręcznie kluczem, bo nie było wkrętarek! Teraz przyjeżdża scena, ciach i gotowe. Przed tamtym koncertem 20 ludzi przelutowywało końcówki kabli, żeby to wszystko do siebie pasowało. Potem ustawialiśmy głośniki i okazało się, że górne zgniatają dolne. To były takie wyzwania, teraz tego nie ma, bo wystarczy mieć pieniądze i zamówić dedykowany do zadania sprzęt. Na Hutniku jest taka infrastruktura jaka jest, czuję się, jakbym wrócił do korzeni. Mnie nigdy korona z głowy nie spadała, jak trzeba było kupić „trytytki” do powieszenia banerów, to wsiadałem w samochód, pojechałem do marketu budowlanego i wieszałem banery. Lubię popracować fizycznie - za biurkiem się denerwuję.
- Panie Prezesie, to już 8 lat od kiedy objął Pan stanowisko, 5 od czasu przekształcenia klubu w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, widzi pan jakiś progres w Hutniku?
- Wszedłem w ten klub „w ciemno”. Po pół roku dokopałem się do dokumentów, że jest zadłużenie, jest komornik, konta są zablokowane. Musiałem sobie jakoś radzić i chciałem to zrobić zgodnie z przepisami. Powołałem fundację, która finansowała bieżącą działalność klubu, bo klub nie mógł sam się finansować, ponieważ wszystko zabierał komornik. Większość długów udało się spłacić, ale nie wszystkie. W klubie byli zatrudnieni ludzie, którzy już dawno zmarli, a ZUS wciąż naliczał składki. Ciężarówką woziliśmy korekty. Musze powiedzieć, że dużo osób w ratowanie klubu się zaangażowało. Pomagali nam rodzice zawodników, Małgosia Tarnowska z Wandą Krajewską i Arkiem Goszczyńskim - wykonali ogromną pracę. Zabrakło nam niewiele.
- Czego zabrakło?
- Własnego obiektu. Cały czas jest dla mnie niejasna sprawa konfiskaty – z całą świadomością używam tego słowa - terenów Hutnika przez miasto. Jest klub sportowy, organizacja pożytku publicznego, który ma ewidentne kłopoty. Miasto zamiast pomóc, niekoniecznie finansowo, dać na przykład specjalistów, księgowych, którzy przeanalizują dokumenty i wspomogą nowego właściciela, który chce ratować kawał historii dzielnicy, nie robi nic, tylko wyciąga rękę po pieniądze. Przecież to mieszkańcy Bielan budowali stadion Hutnika w czynie społecznym. Ja rozumiem, że były przemiany gospodarcze, ustrojowe, własnościowe, ale miasto położyło łapę na obiektach sportowych i o ile sport młodzieżowy jest finansowany z budżetu, tak kluby seniorskie płacą do kasy miasta gigantyczne pieniądze za trenowanie i granie na obiektach, które historycznie do nich należały. Dlatego mamy jeden duży stołeczny klub w ekstraklasie i żeby w tabelach ligowych napotkać następny, trzeba zjechać do trzeciej ligi, czyli starej czwartej.
- Dlaczego tak się dzieje?
- Warszawiacy płacący swoje podatki w Warszawie są paradoksalnie sponsorami drużyn piłkarskich z całej Polski. Miasto stołeczne dzieli się dochodami, a miasta takie jak Kluczbork, czy Grodzisk Mazowiecki bardzo chętnie wspomagają swoje drużyny seniorskie finansowo. Czasem nawet 80% budżetu to dotacje. W Warszawie od miasta nie dostaje się nic, tylko się płaci. Tylko taki wielki klub jak Legia może sobie na to pozwolić. Ja nie chcę, żeby miasto mi dawało pieniądze, ja bym chciał, żeby mi nie zabierało. Nawet w Pruszkowie i Łomiankach sport seniorki jest wspierany przez samorządy. Kluby mają zapewnioną infrastrukturę, preferencyjne stawki na wynajęcie obiektów miejskich, pierwszeństwo przy wyborze terminów, wsparcie finansowe podczas organizacji dnia meczowego, a na Hutniku, gdy do niego przychodziłem nie było nawet ciepłej wody. Przypominam, że jest to obiekt miejski, za który płacimy.
- Nie jest Pan już zmęczony sytuacją?
- Wbrew pogłoskom ja się nigdzie nie wybieram. Hutnik miał najwyższą frekwencję wśród zespołów IV ligowych, nasze barwy klubowe widać w stolicy, nasi kibice są aktywni w mediach społecznościowych, drużyna koszykarska wkroczyła do II ligi. Skupiamy wokół klubu lokalną społeczność, szkolimy dzieci i młodzież, organizujemy eventy dla mieszkańców Warszawy i Bielan. Nie jestem zmęczony prowadzeniem Hutnika. Zmęczony jestem brakiem wsparcia od władz, jednak powtórzę: nigdzie się nie wybieram, pieniędzy do trumny nie zabiorę.