Życie bez pasji nie jest prawdziwym życiem
Rozmawiamy z Robertem Chilmończykiem, znanym w Internecie (i w Warszawie) jako „Wesoły Kierowca”. Pan Robert, prowadząc miejski autobus, zabawiał pasażerów rozmową, żartami, piosenkami. Niektórzy z pasażerów nagrywali i wrzucali do sieci filmy, które cieszyły się dużą popularnością. Mniej osób wie jednak o drugiej wielkiej pasji pana Roberta – kolekcjonowaniu magnesów na lodówki.
A więc to Pan był słynnym Wesołym Kierowcą.
Takie mam podobno usposobienie. Lubię uśmiech, humor, dowcip, lubię się wygłupiać i zarażać pozytywną energią.
I to był sposób na umilenie pasażerom jazdy?
Pasażerom i sobie. Widziałem codziennie smutne, zestresowane miny i chciałem wnieść trochę luzu.
I jakie były reakcje?
Wszelkie. Niektórzy byli mili, uśmiechali się, machali. Tworzyła się fajna atmosfera. Inni patrzyli wilkiem. Z ludzi wychodziło ich prawdziwe człowieczeństwo. Ci, którym się podobało, zapominali może o swoich problemach, a potem jeszcze wracali do domu, opowiadali z jakim wariatem jechali, to mieli też o czym pogadać. A tak wróciliby z pracy, dostali pytanie „co słychać w pracy”, powiedzieliby „a nic, to co zwykle – nudy”. A tak mogli poopowiadać jakie były jaja. Często tak mi zresztą mówiono – że ktoś już ze mną jechał i nowi pasażerowie już mnie znają. Więc ludzie musieli sobie przekazywać co działo się w moim autobusie.
Zyskał Pan dość dużą popularność w Internecie. To było miłe?
Też, ludzie lajkowali, pisali miłe komentarze, wspierali. Łechtali moją próżność, bo przecież każdy ją ma.
Miał Pan też chyba nieprzyjemne przeżycia. Zdaje się, że dwukrotnie tracił Pan pracę kierowcy miejskiego autobusu przez swoje występy.
Tak. A nawet więcej. Gdy mnie zwalniano i szedłem do innej firmy zdobyć pracę kierowcy, to spotykałem na przykład faceta, który mnie znał, bo pracował ze mną wcześniej i też zmienił miejsce pracy. I on mnie na dzień dobry potraktował tekstem „o, Wesoły Kierowca, nie, my nie chcemy kłopotów”. Jakaś dyskryminacja. Nie chcieli kogoś, kto wychodzi poza szereg, nie chcieli zainteresowania prasy, mediów, które się z tym wiązały. A dodam, że nigdy nie spowodowałem wypadku drogowego. Przez tę swoją dodatkową działalność byłem zawsze jeszcze bardziej skoncentrowany i musiałem jeszcze bardziej uważać. Teraz, gdy jeżdżę już „spokojniej” jest wręcz większe ryzyko, że człowiek się zamyśli i minie przystanek, albo nie pamięta, czy się na nim zatrzymał. Teraz mam mniej roboty – jadę, otwieram drzwi, zamykam drzwi. W czasach Wesołego Kierowcy miałem właściwie zupełnie inną pracę. Pokazywałem na przykład lizaka z napisem „uśmiechnij się” i tylko przez to ludzie się uśmiechali. To takie drobne gesty, których nam na co dzień brakuje, a ja starałem się to ludziom dawać.
Teraz znów pracuje Pan jako kierowca autobusu?
Tak, ale nie mogę już tak robić, boby mnie znowu zwolnili. Dogadałem się już, się się uspokoję i zaprzestanę swojej działalności. No i pracuję, muszę jakoś utrzymać rodzinę.
Poza byciem najbardziej charakterystycznym kierowcą w Warszawie ma Pan też drugą pasję – zbiera Pan magnesy na lodówki.
Już od 6 lat. Być może sobie tylko to wmawiam, ale jestem chyba nietuzinkową osobą, bo jak coś robię, to wkładam w to całe serce. A przynajmniej się staram. Zacząłem zbierać te magnesy na lodówkę i to przybrało maniakalną wręcz postać. Wydaje mi się, że mam największą kolekcję w Polsce – przestałem liczyć po 15 tysiącach. No ale jestem zafascynowany, seryjnie oglądam magnesy (bo zdjęcia też sobie w folderach zbieram). Gdy znajomy jedzie na wakacje, to wysyłam im czasem zdjęcia z nadzieją, że trafią jakiś, którego jeszcze nie mam, a który by mi się spodobał. Dzień bez magnesów to teraz dla mnie dzień stracony. Nieraz pasażerowie też mi przynoszą jakieś okazy. Jak ktoś mi przyniesie, to staram się odwdzięczyć, przynajmniej czekoladę kupić w zamian.
Ma Pan jakieś szczególnie interesujące okazy?
Mam, wszędzie wiszą. Na lodówce, na innych sprzętach. Teraz kupuję blachy 2x1 m, bo już nie mam gdzie tego przyczepiać.
Chciałby Pan coś z taką kolekcją zrobić, przekazać to kiedyś do jakiegoś muzeum?
Nie ma chyba takiego muzeum. Kiedyś ktoś mi powiedział, że może powinienem się zgłosić do księgi rekordów Guinnessa. No ale tam rekordzista ma podobno 30 tys. magnesów. To mam za mało pieniędzy, żeby móc rywalizować, choć i tak co miesiąc wydaję minimum 1500 zł na OLX, na Allegro, po ludziach. Stworzyłem też własną grupę na Facebooku, nazywa się „Kolekcjonerzy magnesów”. Grupa jest zamknięta, ale można wysłać prośbę o przyjęcie, przyjmuję chętnie. Jest tam już 560 osób. A są jeszcze dwie inne takie grupy w Polsce. Trochę osób też już zaraziłem tym zbieraniem i same zaczęły.
A dlaczego w ogóle magnesy?
Kiedyś zbierałem proporczyki, dużo podróżowałem. Jeszcze były jakieś pocztówki, ale to 30-40 lat temu. A kilka lat temu pojechałem do Suwałk i osoba, która mi towarzyszyła kupiła sobie magnes. Zobaczyłem, że to fajna sprawa, nawet ładne rzeczy. Wcześniej nie zwracałem na to uwagi. No i od niej się zaraziłem, choć ona miała kilka tych magnesików. U mnie to przyjęło już formę obsesji, nawet jak byłem w Rzymie i były tam magnesy po 1 Euro, to kupiłem ich 50. Zamiast chodzić po knajpach na piwo, to oszczędzam i wolę sobie za to kupić magnes.
Teraz kupiłem działeczkę na Mazurach, zapożyczyłem się i w ramach „kuracji odwykowej” będę spłacał pożyczkę zamiast kupować magnesy. A raczej będę ich kupował mniej, już nie za 1500 zł, tylko 300-400 zł. No ale są takie ciekawe, fajne, kolorowe, grające, świecące się – wszelakie.
Mam też katalog. Oglądam w nim magnesy i gdy kupuję jakiś, który tam mam, to go sobie skreślam. Mam też katalog „the best”, tam jest około 1000 magnesów, które mi się najbardziej podobają. Najbardziej poluję na te. Gdy inni zbieracze chcieli ode mnie odkupywać magnesy, nawet po 40 zł za sztukę, to nie sprzedawałem, bo mi też się podobały – mimo, że nie miałem pieniędzy.
Do snu zamiast sobie oglądać silniku czy zdjęcia panienek, to włączam sobie slajdy z magnesami. Teraz byłem tydzień w Grecji, to przywiozłem 30 sztuk.
Co się stanie z Pańską kolekcją?
Chciałem dzieciom przekazać, ale ich to nie interesuje. Moi rodzice też zbierali znaczki, monety, przekazali mi to. Ja to z sentymentu trzymam, ale nie kontynuowałem kolekcjonowania. Pewnie moje dzieci kiedyś sprzedadzą to na wagę, choć może kiedyś się to zmieni i się zainteresują. Kiedyś podobno zbieranie magnesów było modne. To fajna pamiątka, można sobie powiesić jakiś magnes kupiony podczas wakacji na lodówce i za każdym razem, gdy się ją otwiera, wracają wspomnienia. I to może zainspirować do następnego wyjazdu.
Ktoś powiedział, że życie bez pasji nie jest prawdziwym życiem. Dużo w tym prawdy. Moja partnerka się wkurza, że za dużo pieniędzy na to wydaję. A ja spontanicznie – jak coś mi się podoba, to biorę.