Emerytowane dorożki
Pan Krzysztof Szczepański skończył 77 lat, pan Zbigniew Wiśniewski 74. Dwaj najstarsi warszawscy dorożkarze odeszli właśnie na emeryturę. Prezydent stolicy dziękuje im za pielęgnowanie miejskich tradycji przez ponad 40-letnią pracę na koźle.
Na warszawskiej starówce w od wielu lat funkcjonowało siedem dorożek. W ostatnich latach liczba ta ulegała zmniejszeniu i dziś pozostały dwie dorożki, a dwie kolejne wrócą prawdopodobnie wiosną.
W 2022 roku zakończyli działalność dwaj najstarsi dorożkarze, działający na Starym Mieście od ponad 40 lat: pan Krzysztof Szczepański i pan Zbigniew Wiśniewski.
Następców brakuje. Śródmiejski Zarząd Terenów Publicznych wyjaśnia, że coraz trudniej docierać codziennie ze stajni na obrzeżach miasta na Starówkę. I dodaje, że w ostatnich latach otrzymywał wielokrotnie uwagi od osób zatroskanych pracą koni w warunkach miejskich.
- Dziękuję panu Krzysztofowi i panu Zbigniewowi za wieloletnią pracę nie tylko w roli dorożkarzy, ale także kustoszów stołecznych tradycji. Przejazd dorożką zawsze dostarczał odwiedzającym Warszawę turystom niezapomnianych przeżyć, dzięki którym w pamięci pozostawało nasze miasto i koloryt Starego Miasta – napisał w podziękowaniu za wieloletnią prace prezydent Rafał Trzaskowski.
Złote lata
Ojciec pana Zbigniewa był przedwojennym dorożkarzem. Po wojnie pracował z koniem przy odgruzowaniu Warszawy, a potem wrócił do dorożkarstwa. Po nim fach przejął syn i w 1982 roku zarejestrował działalność „dorożka konna".
Pan Krzysztof również przejął zawód po swoim ojcu. W 1978 r., kiedy ojciec zachorował wsiadł na dorożkę i jak zobaczył zarobek po paru kursach, porzucił pracę w fabryce.
Lata 80. obaj wspominają jak złote lata. Dorożki czekały na klientów na rynku Starego Miasta. Wieczorem ustawiały się pod Bazyliszkiem, który był czynny do 23., a potem przenosiły się na sąsiednią pierzeję pod Krokodyla, gdzie był dancing do 3. rano. Wozili gwiazdy – pan Zbigniew pamięta Marylę Rodowicz, Krzysztofa Krawczyka – inżynierów z Jugosławii, którzy budowali nowoczesne biurowce albo dorabiających się u schyłku komuny badylarzy. „Goście kazali wieźć się do hoteli, do innych lokali w mieście albo... do taksówki, bo samochody nie mają wjazdu na Starówkę i taksówkarze musieli czekać przy placu Zamkowym.
W dzień zaś woziło się turystów, zwłaszcza zagranicznych. Dlatego w tym zawodzie nie było wakacji – bo w lecie turystów najwięcej. Nie było też sobót i niedziel, wtedy na Starówkę waliła cała Warszawa" – wspominają dorożkarze.
Koń nie samochód
W ostatnich latach obaj widzą piętrzące się kłopoty. Pan Krzysztof trzymał konia w stajni na Tatarskiej, coraz trudniej było dojechać na Starówkę przez zakorkowane miasto. Pan Zbigniew – na swoim podwórku na Żoliborzu. I kiedy dookoła przybyło bloków i samochodów, coraz trudniej było mu wyjechać z bryczką przez ciasne osiedlowe uliczki.
- Koń to nie samochód, to obowiązek. Nawet w wolny dzień musi pan iść do niego trzy razy dziennie, nakarmić, oporządzić. No i trzeba go podkuć, co sześć tygodni – opowiada pan Zbigniew.
Dawniej w Warszawie byli kowale, ale ostatni zwinął się z Siennej 20 lat temu. Pan Zbigniew opowiada, że musiał co sześć tygodni wsiadać w samochód, jechać 40 km za Warszawę i przywieźć kowala, żeby podkuł konia. Koszt – 500 zł za cztery podkowy plus benzyna.
Za kurs po Starówce dorożkarz bierze średnio 100 zł. Ale kiedy uwzględnić koszty utrzymania konia i składki przedsiębiorcy, to zarobki okazują się już nie takie wielkie.
- Teraz ludzie się nie umieją bawić. Myśmy pracowali co najmniej do 1. w nocy, a teraz dorożki zjeżdżają o 18. Życie nocne się skończyło – ubolewa pan Krzysztof.
- My byliśmy jak ostatni Mohikanie – podsumowuje pan Zbigniew, który sprzedał już swojego konia. Pan Krzysztof też wie, że będzie musiał to zrobić, ale na razie jeździ do niego, karmi i czyści. Nie może się z nim rozstać.
W podziękowaniu za wieloletnią pracę prezydent stolicy Rafał Trzaskowski wysłał obu najstarszym warszawskim dorożkarzom list, dyplomy pamiątkowe i drobne upominki.
Fot. um Warszawa