„Już dawno zdałem sobie sprawę, że w drużynie narodowej nie zagoszczę”
O początkach kariery, największych sukcesach, obecnym sezonie i odejściu z MOS Wola z legendą klubu z Rogalińskiej, środkowym Brianem Malangiewiczem rozmawia Marcin Kalicki.
Marcin Kalicki: Co zdecydowało, że zacząłeś trenować siatkówkę?
Brian Malangiewicz: Trafiłem do niej trochę z przypadku, wydaje mi się, że na jednych ze szkolnych zajęć. W klasie zebrała się grupa osób, która zamiast piłki nożnej czy kosza wolała siatkówkę i już tak zostało.
Jak wspominasz swój pierwszy dzień w MOS-ie?
Pierwszy ever to były chyba testy do drużyny juniorów. Jeden trening, na którym obecny był trener Felczak i prawdopodobnie trener Wójcik. Lepiej pamiętam pierwszy dzień z drużyną na obozie letnim w Stręgielku, gdzie trafiłem do pokoju z jednym z dzisiaj moich najlepszych przyjaciół - serdecznie pozdrawiam Siutek.
W 2017 roku wywalczyliście brązowe medale mistrzostw Polski U23. To Twój największy siatkarski sukces?
Wydaje mi się, że tak. Byłem też częścią drużyny, która wygrała II ligę, ale nie udało nam się awansować do turnieju finałowego o awans do I ligi. Byłem wtedy drugo- albo nawet trzecioplanową postacią, ale miło było być częścią tej ekipy.
Przez wszystkie lata gry miałeś okazję występować na boisku z wieloma siatkarzami. Jak miałbyś możliwość zrobienia swojej drużyny marzeń, to którzy byli lub obecni zawodnicy klubu z Rogalińskiej by się w niej znaleźli?
To chyba najtrudniejsze pytanie, bo musiałbym złożyć ze trzy szóstki. Na pewno świetnie dogadywaliśmy się z Grześkiem Pacholczakiem, Marcinem Wojtulewiczem, Michałem Wójcikiem i Mateuszem Kańczokiem. Można powiedzieć, że tyle czasu ile spędziliśmy na hali spędziliśmy też poza nią. Po tym sezonie nie sposób mi pominąć tez Kamila Kubła – mojego głównego sparing-partnera w ping pongu w przerwach na siłowni. Tu muszę mu oddać, że zawsze dzielnie walczył, ale niech lepiej zostanie przy siatkówce, bo ping pong to nie jego bajka (śmiech). Trio Rafał Berwald-Mateusz Gawron- Szymon Drzazga też potrafiło dorzucić parę ciekawych momentów, gdy razem trenowaliśmy. Przez te parę lat przewinęło się mnóstwo osób i z każdą mam jakieś wspomnienia. Nie pamiętam jednak żadnych złych, więc to chyba świadczy o tym, jak dobrze się tu grało. Nie będę starał się ich uszeregować, ale to były naprawdę świetne znajomości i przyjaźnie na lata.
Ubiegły sezon był dla Ciebie szczególny. Jako pierwszy siatkarz MOS-u przekroczyłeś liczbę 100 występów w seniorskiej drużynie. To było dla Ciebie ważne wydarzenie?
Jasne. Zapamiętam to już pewnie na zawsze. Miło było gładko wygrać 3:0 z Olsztynem i mieć podwójny powód do świętowania. Koledzy i trenerzy z zespołu zadbali o dodatkowy akcent, więc można powiedzieć, że to fajne zwieńczenie tego czasu, który spędziłem w MOS-ie.
Przed sezonem chciała ściągnąć Cię Legia, ale Ty wolałeś zostać w MOSie...
Tak, chwile rozmawialiśmy. Jak się potem okazało wywalczyli awans do I ligi. Ja jednak już dawno zdałem sobie sprawę, że w drużynie narodowej nie zagoszczę i siatkówka nie jest moim źródłem utrzymania. Traktuję ją od dawna jako hobby. Tutaj mam trochę większą swobodę trenowania, a poza tym, mimo, że w Legii budowała się wtedy też fajna ekipa, to w MOS-ie zawsze grałem z przyjaciółmi i to był dodatkowy czynnik, który zadecydował.
Obecny sezon zapowiadał się dla Was obiecująco. Cały czas jesteście w czołówce, ale w ostatnich meczach drużyna MOS-u będzie musiała poradzić sobie już bez Ciebie...
To prawda. W tym sezonie mamy chyba jedną z najmocniejszych drużyn, w których grałem przez ten czas. Mieliśmy trochę kłopotów zdrowotnych i pecha w trakcie sezonu, ale dalej jesteśmy w czubie. Apetyt na awans ma kilka drużyn - głośno mówiły o tym zespoły z Białegostoku, Chełma i Grodziska, wysoko zaczepiło się też Metro. Nie będzie łatwo chłopakom, ale wierzę, że sprawią jeszcze parę niespodzianek i trzymam za nich kciuki. Na pożegnanie wręczyli mi mały trunek. Umówiliśmy się z Grześkiem Pacholczakiem, że otworze go jak awansują do I ligi - oby jak najszybciej.
Odejście to była trudna decyzja czy przemyślana?
Przemyślana głównie pod kątem zawodowym. Dostałem propozycję pracy zagranicą w swojej firmie i postanowiłem z niej skorzystać. Tak jak mówiłem - siatkówkę od dawna traktowałem jako hobby, czasochłonne, ale hobby. Pojawiła się dla mnie szansa i zdecydowałem się iść w tym kierunku. Na pewno łatwiej byłoby odejść po zakończonym sezonie, ale nie było takich możliwości i musiałem podjąć decyzję jeszcze w środku sezonu.
Wrócisz do siatkówki czy to definitywny rozbrat z tą dyscypliną?
Spodziewam się, że po tylu latach ciężko pozbyć jej się z dnia na dzień. Nie szukam nowego klubu zagranicą. Moim celem jest po prostu pozostać w formie i mieć trochę ruchu, inaczej kilogramy szybko wskoczą do aktualnego wyniku. Planuje wrócić do kraju i wtedy kto wie.
Jest szansa na powrót na Rogalińską, jako zawodnik lub w innej roli?
Jeśli powrót to raczej jako zawodnik, o ile będę jeszcze coś pamiętał na takim poziomie, żeby pomóc drużynie. Nie widzę siebie za bardzo w roli trenera. A z resztą Krzyśka Wójcika ciężko byłoby wygryźć (śmiech).
Pamiętasz jakieś śmieszne historie związane z wolskim klubem?
O tym można napisać kilka książek - pewnie tyle ile sezonów. Większość z nich to jednak żarty sytuacyjne, zabawne dla osób z drużyny. No i spora część historii dla dobra zawodników powinna jednak zostać w kuluarach, ale było tego naprawdę wiele, od gubienia butów przy pójściu do ataku, przez zapominanie koszulek meczowych na najdalszy wyjazd do Augustowa - to akurat ja, po powroty z meczów z większymi czy mniejszymi sukcesami. Pod tym względem mogę każdemu polecić MOS, nie będzie narzekać na brak śmiechu.
Dziękuję za rozmowę, życzę powodzenia i czekamy na Twój powrót do domu, na Rogalińską.
Fot. MOS Wola