"Ludzie (...) opamiętajcie się!"
Co musi się stać, aby wykształcony człowiek, ojciec piątki dzieci popełnił samobójstwo na oczach tysięcy ludzi przez samospalenie. Odpowiedź z pewnością znał on sam, my możemy wnioskować na postawie słów, które nam zostawił.
Najpierw była kropla, która przeważyła czarę goryczy, czyli wkroczenie wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji. Potem był plan i przygotowania. Załatwienie wstępu na Stadion Dziesięciolecia, wybór łatwopalnego środka, przygotowanie biało-czerwonej flagi i ulotek. Spowiedź i testament, w którym zawarto przesłanie do świata: "Po długiej walce i rozwadze postanowiłem zaprotestować przeciw totalitarnej tyranii zła, nienawiści i kłamstwa opanowującej świat". Jeszcze tylko pożegnanie z rodziną i podróż do Warszawy. 8. września 1968 roku Ryszard Siwiec, humanista, bibliofil i patriota, zajął miejsce w sektorze 13 naprzeciw trybuny honorowej, oblał się rozpuszczalnikiem i podpalił. Odpychając ludzi, którzy zaczęli go gasił, krzyczał: "Protestuję". Zmarł w wyniku obrażeń 12 września 1968 roku.
Spirala nakręcającego się zła
Był żołnierzem AK, filozofem (absolwentem uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie), który nigdy nie pogodził się z sytuacją zaistniałą w Polsce po zakończeniu II wojny światowej. Nie chcąc brać udziału w indoktrynacji młodzieży, odmówił objęcia posady nauczyciela i został księgowym. Wydaje się, że punktem zwrotnym były wydarzenia marca 1968 roku a potem inwazja na Czechosłowację. Dokładne przemyślenie każdego szczegółu czynu, dowodzi, że Ryszard Siwiec nie był szaleńcem, jak próbowała potem nazwać go Służba Bezpieczeństwa. W jego rozumieniu totalitarne zło ujęte w systemie niszczącym całe narody, domagało się oporu tak radykalnego, że posuniętego aż po ofiarę z życia. W liście do żony, pisanym w pociągu zawarł słowa: Po to, żeby nie zginęła prawda, człowieczeństwo, wolność ginę (...)". Na nagraniu po raz kolejny wyjaśnia swoje motywy, nazywając, na długo przed R. Reaganem, Związek Sowiecki "imperium zła". W czasie uroczystości dożynkowych, wobec 100 tysięcy widzów i licznie zgromadzonych dyplomatów, Ryszard Siwiec dokonuje aktu samospalenia.
Słowa i przemilczanie
Po Warszawie rozeszły się pogłoski o tym, co się stało na Stadionie Dziesięciolecia. Media tamtego okresu przemilczały sprawę a Służba Bezpieczeństwa rozpuszczała informacje o rzekomych problemach psychicznych Siwca i jego alkoholizmie. Kilka miesięcy później o czynie Ryszarda Siwca pisze francuski tygodnik "Le Nouvel Observateur" a potem mówi o nim polska sekcja Radia Wolna Europa. Upamiętnienie znajduje dopiero w wolnej Polsce. Powstaje o nim film ("Usłyszcie mój krzyk", 1991 rok), dziesięć lat po nim prezydent Havel przyznaje Siwcowi order. Prezydent Kwaśniewski honoruje go orderem w 2003 roku, ale rodzina odmawia przyjęcia. Dziś można znaleźć obelisk przy Stadionie Narodowym ku jego czci. Jest bardzo symboliczne, że pełna nazwa tego obiektu sportowego brzmiała "Stadion Dziesięciolecia Manifestu PKWN", była więc symbolem wprowadzania zbrodniczego systemu. Dziś to miejsce jest Stadionem Narodowym, symbolem wolnej Polski.
Sens
Wśród kilkudziesięciu samospaleń w bloku sowieckim, tylko akt Ryszarda Siwca został udokumentowany na taśmie filmowej. Jan Palach nie mógł wiedzieć o samobójstwie Siwca, gdy około pół roku później podpalił się w Pradze na placu św. Wacława. Po ludzku patrząc, obaj ponieśli klęskę. Protesty przeciw interwencji w Czechosłowacji wygasły a Związek Sowiecki jeszcze wiele lat przerabiał liczne narody według swojego wzoru. Nie wchodząc w oceny, należy pamiętać człowieka i wiedzieć, że nie był to zwykły protest, ale próba poruszenia sumienia narodów.
Czy owo poruszenie odniosło skutek?