O tramwajowej rączce, która zmieniła życie dwojga ludzi
Od źle przymocowanej rączki w tramwaju, przez szarpnięcie wagonem na moście Poniatowskiego, do upewnienia się po kilku dekadach w wiejskim sklepie z farbami, czy aby na pewno w okolicy kibicuje się Legii. Jak drobne elementy konstruują nam przyszłość, po latach stawiają w dość absurdalnych sytuacjach – historia pana Sławka i jego żony Ireny, w której głównymi elementami fabuła są: prawa fizyki, które wprawiły wspomnianą rączkę w ruch i Legia
Pamiętna linia 22
Któregoś gorącego dnia wiosny 1969 roku, pan Sławek, wsiadł do tramwaju numer 22 przy Rondzie Waszyngtona. Już po chwili skład szarpnął, nasz bohater złapał się rączki przygotowanej na takie sytuacje i ta… została mu w ręku. Usłyszał obok siebie dziewczęcy śmiech. Nietrudno się domyślić, że właśnie pani Ireny, wtedy jeszcze licealistki. Pan Sławek tamtego roku kończył właśnie ostatnią klasę technikum samochodowego. Cóż, można tę historię nazwać banalną, pewnie ktoś wzruszyłby ramionami i powiedział, że kicz. Dla tych wszystkich pozbawionych romantycznej duszy, pan Sławek ma do dziś ową rączkę i tak samo długo tworzą z panią Ireną związek!
Usprawiedliwia się, że to nie była zamierzona kradzież. Po prostu w natchnieniu chwili wysiadł z tramwaju na tym samym przystanku, co pani Irena. Po prostu zapomniał zostawić elementu tramwaju w tymże tramwaju. Dla zainteresowanych, jakim tramwajem podróżowali wtedy zakochani, proszę szukać pod hasłem: tramwaj przecinak.
Zakochani w sobie i w Legii
Dwójkę zakochanych połączyła ogromna miłość do Centralnego Klubu Wojskowego Legia. Po latach wspólnego życia w Warszawie (chodzi o relację pana Sławka i pani Ireny, ale proszę, można to też odczytać: po latach wspólnego życia w Warszawie z Legią) postanowili przenieść się na wieś. Dokładnie w okolice Puszczy Kozienickiej. Od lat rączka podróżuje z nimi po wszystkich miejscach, w których mieszkali, zawsze mocują ją na ścianie w sypialni. Tak jest zresztą do dziś.
Od pierwszego roku mieszkania na wsi, bramę wjazdową na ich posesję zdobią barwy Legii. Co roku są odświeżone, pan Sławek śmieje się, że to jedyna sytuacja, gdy jest zmuszony zdrapać kolory swojego ukochanego klubu.
Moi dziadkowie wiele lat temu kupili letni dom obok tych państwa, znam więc tę opowieść od dziecka. Niestety, ani pan Sławek ani pani Irena nie chcieli zapozować do zdjęcia. Jak to ujęli, zostanie po nich głównie kilka ciężarówek szpargałów zbieranych przez lata, a najlepszym dowodem na ich istnienie, za potoczne sto lat, będzie tramwajowa rączka i brama w charakterystycznych czterech kolorach. Z nieukrywanym smutkiem przez fakt upływającego czasu, obiecałem, doglądać w przyszłości, czy brama wciąż jest w ich ukochanych barwach. I kontynuując ich wytłumaczenie anonimowości, niech zdjęcia tych obu rzeczy w gazecie spotęgują pewność, że ktoś pozna historię zapisaną w przedmiotach, a nie pomarszczone twarze.
Od lat jestem fanem tej historii. W sportowym żargonie powiedziałoby się, że kibicem. Tak też zresztą trochę jest. Wszak życzę tej dwójce wszystkiego najlepszego, jeszcze wielu lat razem. Wy też, Drodzy Czytelnicy, trzymajcie za nich kciuki!
fot.Jędrzej Cichocki