Koniec października i chyba nie ma miejsca w mieście, gdzie nie można by było kupić dyni. Są chociażby na straganach przed hipermarketami. Nawet sklep przy ulicy, na której mieszkam, co prawda sieciówka, ale też nie oparł się pokusie kuszenia tym warzywem. Co prawda nie nachalnie, a dyskretnie. Tylko karteczka z napisem „Dynia” i ceną – prawie dwa złote za sztukę. Przed dniem Wszystkich Świętych i tak wiadomo, po co ta dynia tam leży.