Dekomunizacja nazw ulic przegłosowana
Na początku kwietnia Sejm podjął decyzję o konieczności usunięcia z przestrzeni publicznej wszystkich nazw osób, organizacji, wydarzeń i dat symbolizujących komunizm. Za przyjęciem ustawy głosowali w zasadzie wszyscy posłowie, wstrzymała się tylko jedna osoba.
Stolica musi w ciągu roku zmienić nazwy wielu ulic i innych obiektów, które upamiętniają osoby, kojarzące się z czasami komunizmu. Ponad 20 ulic w stolicy zmieni nazwę, zmiana dotknie ponad 30 tys. osób i kilka tysięcy firm. Warszawa ma już gotowy wykaz miejsc i propozycje nowych nazw.
Za wykonanie zmian starych nazw i określenie nowych odpowiadają samorządy. W tej chwili w stolicy do zmiany zaplanowanych jest 25 nazw ulic. Wśród nich znajdują się między innymi ulica T. Duracza na Bielanach, która zostanie przemianowana na K. Iłłakowiczówny, J. Ciszewskiego (Ursynów) na St. Szenica, Dąbrowszczaków(Praga Północ) na Kuncewiczowej, J. Kędzierskiego (Bemowo) na Mikrofonową, M. Sobczaka (Bemowo) na Geograficzną, A. Kowalczyka (Białołęka) na Żerańską, Fersta (Targówek) na Szmaragdową.
Nowe nazwy ulic zostały zaakceptowane przez komisję nazewnictwa. Wyborem nazw ulic, które wymagają zmiany zajął się Instytut Pamięci Narodowej już w 2007 roku. Nie wykonanie zmian nazw w ciągu roku będzie skutkować interwencją wojewody. Samorządy zostały obciążone kosztami wymiany dokumentów czy nowych tablic na budynkach. Jednak nie ustalono kto ma pokryć koszty leżące po stronie mieszkańców i właścicieli firm i instytucji znajdujących się przy ulicach ze zmienianymi nazwami.
Z dekomunizacją nazwy ulicy wiąże się zmiana adresu w dowodzie, koszt zdjęcia, zmiana nazwy na fakturach, pieczątkach, wizytówkach, szyldach, papierze firmowym czy ulotkach. Dochodzą do tego również zmiany w księgach wieczystych i dużo innych formalności, związanych z opłatami, jak chociażby koszt poinformowania nadawców o zmianie nazwy, koszt zmiany ogłoszeń czy drogich bardzo reklam.Powyższy problem dotyczył będzie w Warszawie około 30 tysięcy osób i kilku tysięcy firm. Firmy muszą wpisać wydatki na koszty związane ze zmianami nazw ulic na własny rachunek.
Jak wspomnieliśmy to samorządy zapłacą za nowe dokumenty i nowe tablice na budynkach. Koszty mogą sięgnąć setek tysięcy złotych. Przewodnicząca miejskiej komisji do spraw nazewnictwa Anna Nehrebecka jest zbulwersowana stwierdzeniem, że za większość kosztów dekomunizacji mają zapłacić samorządy, gdyż zdaje sobie sprawę, że samorząd nie ma nieskończonej puli pieniędzy do dyspozycji.
Mieszkańcy ulic, których nazwy zostały wytypowane do zmiany niechętnie podchodzą do całej sprawy. Przez długie lata po prostu przyzwyczaili się do nazw i nie doszukują się w nich podtekstów historycznych. Ich zdaniem nazwa ulicy nikogo nie nauczy nowej historii. Czas na zmiany kurczy się, a nazw ulic, które trzeba zmienić przybywa. Senatorowie proponowali by cały proces rozłożyć na dwa lata, jednak posłowie uznali, że to zbyt długi okres i ograniczyli go do roku.
Agata Mościcka