Jak żyć z pasji
Trzykrotny olimpijczyk Michał „Brelok” Ligocki spotkał się ze studentami UW. Opowiadał o blaskach i cieniach profesjonalnej jazdy na desce oraz mówił, czy warto przełożyć pasję na sposób na życie.
Michał Ligocki to najbardziej utytułowany „rider” w Polsce. W swojej koronnej konkurencji (halfpipie) należał do światowej czołówki, na co najlepszym dowodem jest odniesione przez niego zwycięstwo w zawodach Pucharu Świata we włoskim Valmalenco w 2010 roku i siódme miejsce w klasyfikacji generalnej cyklu w tym samym sezonie. Jak udało mu się osiągnąć ten sukces i utrzymać z dyscypliny, mającej w Polsce status niszowej? Jak pasja może być całym życiem? O tym opowiadał sam Michał Ligocki na spotkaniu w dawnej Bibliotece Uniwersyteckiej.
Popularny „Brelok” (pseudonim został nadany mu przez kolegów z dzieciństwa, którzy mówili, że jest tak mały, iż można go przypiąć do kurtki, właśnie jak brelok) pochodzi z prawdopodobnie najmocniej związanej ze snowboardem rodziny w Polsce, czyli z klanu Ligockich. Jego brat Mateusz i kuzynka Paulina także reprezentowali Polskę na igrzyskach olimpijskich jeżdżąc na desce. Jednak nawet mimo wsparcia otrzymanego od krewnych, poświęcenie się w pełni tej dyscyplinie wymaga sporo nakładów własnych, szczęścia i wiąże się z jeszcze większą dawką ryzyka.
Według Michała Ligockiego decyzja o tym, czy pasję uczynić pracą i zostać profesjonalnym sportowcem jest bardzo trudna. Przed wejściem w świat zawodowców należy zdać sobie sprawę jakich wyrzeczeń wymaga życie w nim. Ligocki mówił, że w jego wypadku wiązało się to z wieloma kontuzjami (5 razy złamany nadgarstek, powybijane barki, złamany kręgosłup), ale również odbiło się negatywnie na jego edukacji i całym życiu prywatnym. „Brelok” wybrał np. miłość do deski, kosztem dwóch związków. Poza tym ogromnym problemem są oczywiście pieniądze. Snowboard to drogie hobby. Nie każdy może sobie pozwolić na parę wyjazdów na stok w ciągu zimy, a co dopiero na regularne treningi. Pomoc państwowa absolutnie nie wystarczy do tego, aby móc przygotować się do rywalizacji na najwyższym poziomie. Nie tyczy się to jedynie snowboardu, lecz także innych konkurencji zimowych, niecieszących się dużą popularnością. Bez wsparcia sponsorów nie da się nie tyle zarobić na startach w halfpipie, co nie da się w ogóle uprawiać tej dyscypliny.
Michał Ligocki przyznawał, że sam miał niezwykłe szczęście do sponsorów, bowiem zagwarantowano mu absolutnie bezprecedensowe warunki. „Przejeździł" w swojej karierze około 100 desek i nigdy nie był zmuszony kupować ich z własnej kieszeni. Co więcej, niekiedy był nawet w stanie odłożyć część kwoty z umowy sponsorskiej. Dzięki temu mógł w spokoju przygotowywać się do zawodów, a nie drżeć o pieniądze na kolejny dzień treningów.
Jednak zazwyczaj sytuacja nie prezentuje się tak kolorowo. Snowboard w Polsce znajduje się pod skrzydłami Polskiego Związku Narciarskiego, który według Ligockiego traktuje deskę po macoszemu. Niemalże nieograniczone środki mają skoczkowie narciarscy, a riderzy muszą zadowolić się nieporównywalnie mniejszymi kwotami, które praktycznie nie pozwalają na profesjonalne uprawianie sportu. M.in. dlatego kuzynka Michała, Paulina, chorąży reprezentacji Polski na igrzyskach w Turynie, w 2011 roku poważnie zastanawiała się nad zmianą barw narodowych i reprezentowaniem Niemiec. „Brelok” krytykował nieproporcjonalny rozkład związkowych pieniędzy, argumentując to m.in. tym, że dzieci i młodzież zainspirowana skokami narciarskimi i tak nie ma możliwości uprawiania tej dyscypliny poza Zakopanem i Szczyrkiem, natomiast przeznaczenie większych kwot na snowboard mogłoby realnie zwiększyć ilość aktywnej fizycznie młodzieży w całej Polsce.
Aktualnie pespektywy rozwoju snowboardu w Polsce wyglądają nieciekawie. W tym roku po raz kolejny odwołane zostały Mistrzostwa Polski zarówno seniorów, jak również dzieci i młodzieży. Ligocki jest tą sytuacją wyraźnie zniechęcony i nie widzi szans na jej poprawę, zainicjowaną na szczeblu centralnym.
Mimo wszystko „Brelok” podsumowywał, że warto jest spróbować profesjonalnego uprawiania sportu. Według niego to przygoda okupiona wieloma wyrzeczeniami, ale jednak niezapomniana i może nawet najważniejsza w życiu. On sam, choć skończył już karierę, próbuje przekonać innych do jej rozpoczęcia. Angażuje się w budowę zainteresowania snowboardem w sposób oddolny. Pracuje z młodzieżą, organizuje wyjazdy zagraniczne i zawody. Warto kibicować mu w jego staraniach.
Adam Kutryba