,,Lubię piosenki, które trafiają w serce i tym się kieruję''
fot. Przemek Bednarczyk
Rozmowa z Kubą Kawalcem, wokalistą zespołu Happysad o nowej płycie, inspiracjach i dojrzałości.
Aleksandra Krawczyk: Kilka dni temu, swoją premierę miała Wasza płyta Ciało obce, jaka ona jest?
Kuba Kawalec: Z mojego punktu widzenia, płyta jest krwista i gęsta emocjonalnie. Jeżeli chodzi o warstwę muzyczną, to jest na niej dosyć duży eklektyzm. Mam wrażenie, że między wszystkimi utworami jest emocjonalna nić, która zszywa je w jedność. I mimo że każda piosenka jest inna i w różnym stylu, to ta nić emocjonalna to spina i daje tej płycie wiarygodność. Recenzje, jakie słyszałem są bardzo zbliżone, mimo że płyta jest ciężka i męska, jest też przystępna.
A.K.: Kiedyś, przy pierwszych płytach, swoją muzykę określaliście jako alternatywny rock, jak nazwalibyście ją teraz?
K.K.: Ciężko mi określić rodzaj naszej muzyki, bo mam wrażenie, że jesteśmy za mało alternatywni na nazywanie siebie zespołem alternatywnym, a jednocześnie jesteśmy za bardzo alternatywni by puszczały nas stacje komercyjne. Jeżeli naszą muzykę traktujemy jako alternatywę do tej muzyki telewizyjnej, popowej, którą słyszymy na festiwalach w Opolu, Sopocie i Eurowizji, to faktycznie nią jest. Bardzo lubię nazwę alternatywna, ponieważ wtedy ludzie czują się przynależni do mniejszości, która ma jakąś wartość.
A.K.:Wspomniałeś o recenzjach pierwszych słuchaczy. Jak płyta podoba się fanom?
K.K.: Jesteśmy zauroczeni sytuacją, która ma obecnie miejsce, ponieważ ludzie, którzy już ją przesłuchali, oceniają ją zaskakująco dobrze. Do tej pory, zawsze kiedy wydawaliśmy płytę, słuchacze dzielili się na dwie grupy; na tych, którzy byli zachwyceni i wręcz przeciwnie.
A.K.: Brakuje Wam tego podziału?
K.K.: Było to dla nas tak naturalne, że dziwnym się wydaje to co się dzieje, bo jak na razie wszystkim się podoba. Kiedy słuchacze dzielili się na dwie grupy, to czuliśmy, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty, dlatego powoli zaczynamy się martwić i zastanawiać czy coś poszło nie tak. Bardzo lubię kiedy płyta ma element zaskoczenia, bo nie jest sztuką zrobić dwa takie same zdjęcia, czy nagrać dwie identyczne płyty. Przede wszystkim chęć autora zawsze jest taka by robić coś nowego, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Wchodzenie dwa razy do tej samej rzeki zwyczajnie nie ma sensu. Zawsze są jakieś nowe smaczki. Obecnie nasza praca opiera się na aranżacji, na rozbieraniu piosenek na kawałki, na lepieniu ich w dziwny sposób, na dziwnych początkach i dziwnych końcach. W ten sposób pobawiliśmy się na tej płycie, i jesteśmy z tego bardzo zadowoleni. Brak negatywnych komentarzy może wynikać z dojrzałości naszych fanów. Może jesteśmy pewnego rodzaju edukatorami. To świetne uczucie, kiedy ludzie czekają na płytę, a jeszcze lepsze kiedy ją rozumieją.
A.K.: Co było dla Was inspiracją do jej stworzenia?
K.K.: Jeżeli chodzi o warstwę muzyczną to po raz pierwszy tworzyliśmy w sześcioosobowym składzie. Zaprosiliśmy do współpracy przy tworzeniu płyty Macka Ramisza i Michała Bąka, którzy mimo swojej obecności na koncertach, nie byli z nami wcześniej na obozie kompozycyjnym. Na takich obozach, najprościej mówiąc, po prostu tworzymy. Zazwyczaj praca rozkładała się na czterech muzyków, tym razem jednak było nas aż sześciu. Na miejscu, okazało się, że jest między nami tyle fenomenalnej energii, tyle nieodkrytego potencjału, a dodatkowo lubimy się jako ludzie i rozumiemy jako muzycy, dlatego materiał na płytę powstał bardzo szybko. Zazwyczaj zaczynamy od tzw. dżemowania, czyli zaczynamy grać, używając instrumentów, które mamy pod ręką i tak powstają zalążki. W tym wypadku piosenki powstawały w całości, w ułamkach sekund.
A.K.: A teksty piosenek?
K.K.: Wiele tekstów powstało na bazie naszych życiowych przygód, o których rzadko mówimy w wywiadach. Swoje odbicie w tekstach, miały też wydarzenia z naszego polskiego światka i ze świata globalnego. Płytę nagrywaliśmy w stuletniej stodole w Kawkowie. Fenomenem dla nas jest to, że zespół, stworzony z chłopaków z liceum, którzy znają się od 20 lat, nagle znajduje się w miejscowości na końcu świata, w sześćdziesięciometrowej stodole, ze sprzętem wartym miliony złoty, wśród którego kręcą się lisy i dziki. Było to wydarzenie niespotykane, nie tylko w Polsce ale też na całym świecie. To, że zespolik, który 10 lat temu grał w garażu, doczekał się takiego wydarzenia, sprawia, że nasz apetyt twórczy stale rośnie i chcemy dać z siebie jeszcze więcej.
A.K.: Po przesłuchaniu piosenki promującej płytę Nadzy na mróz, szczególnie fragment
Jakie wywiesimy flagi, Nad każdym z naszych miast,Jaki będzie nasz świat, I czy w ogóle będzie nasz - nasuwa się myśl o sytuacji politycznej w Polsce, czy taki był plan?
K.K.: Przyznam, że ten utwór jest dość uniwersalny. Staram się tak tworzyć utwory, by opierały się na wieloznaczności. Tę piosenkę jednocześnie można zadedykować bliskiej osobie jako deklarację woli walki mimo przeciwności i masie obaw, ale też można rozumieć ją globalnie. Nigdy nie stworzyłbym piosenki, która ma prosty i banalny tekst, mimo że takie piosenki wpadają w ucho i ludzie to lubią, to ja lubię piosenki, które trafiają w serce i tym się kieruję. Nigdy też nie staję po stronie żadnej z interpretacji, bo to odbiera zabawę słuchaczom. Piosenka to nie meble z Ikei, które trzeba złożyć w określony sposób. Szukanie wieloznaczności w tekstach, to świetna zabawa z perspektywy autora ale też słuchaczy. Jestem zdania, że wartość sztuce nadaje interpretacja. Im szersza jest płaszczyzna interpretacji, tym lepiej dla sztuki.
A.K.: A czy zespół z takim doświadczeniem ma jeszcze marzenia muzyczne?
K.K.: Zabrzmi to nieskromnie, chociaż proszę mi wierzyć, że jesteśmy bardzo skromni, to marzeń muzycznych w Polsce już nie mamy. Byliśmy we wszystkich klubach w Polsce, jedyną zmianą są nowootwarte kluby, np. B90 w Gdańsku, w którym niedługo gramy. Całe szczęście pojawiają się pierwiastki, które różnicują nam te przygodę, bo niestety mimo całej gamy fajności jaką jest granie muzyki i widywanie się z ludźmi, to w gruncie rzeczy jest to powtarzalna robota. Powtarzalność, która nie zdarza się w szczegółach ale w całości. Przykładem tego są koncerty. Wiesz, że za pół roku znów pojedziesz w to samo miejsce, wiesz, że ci ludzie będą podobni, ten koncert będzie podobny, ludzie powiedzą to samo, choć czasem się zdarza, że nie.
A.K.: Czy jest coś, co najbardziej zapadło Ci w pamięć jeśli chodzi o komentarz fana?
K.K.: Bardzo ciekawą rzecz przeczytałem przy okazji tej płyty. Ten komentarz zapadł mi najbardziej w pamięci, mimo że nie usłyszałem tego, a przeczytałem. Po tym jak ukazała się pierwsza piosenka z naszej płyty Nadzy na mróz, a potem kolejna Dłoń, jeden z fanów napisał, że od tego momentu spodziewa się już po nas wszystkiego. Oczywiście w muzycznym sensie. Pewnie wynika to z tego, że Nadzy na mróz, to utwór romantyczny, poukładany muzycznie ale też rozwlekły i jednocześnie sterylny, natomiast Dłoń, to utwór krótki, oparty na jednym riffie. I to, że są to dwa skrajne numery ludzie potrafią zauważyć. I to chyba było jedną z najmilszych rzeczy jaką przeczytałem na temat naszej muzyki. Bo usłyszeć, że jest się przewidywalnym w momencie kiedy się gra piosenki albo maluje, to najgorsze co może się przydarzyć. Miło mi, że ludzie zauważają, że nie tworzymy bo nam się nudzi, tylko z potrzeby grania. Z potrzeby szukania różnych rozwiązań.
A.K.: Mam wrażenie, że ta płyta jest bardzo dojrzała.
K.K.: Jest dojrzała i bardzo emocjonalna, to przede wszystkim.
A.K.: Przede wszystkim, jest dużo bardziej ,,wasza’’. To wasz styl, tylko trochę bardziej dojrzalszy. Czego nie można powiedzieć o poprzedniej płycie.
K.K.: Tak, przyznaję, że między naszymi poprzednimi płytami a szóstą płytą był duży przeskok. Był to wynik pracy z Marcinem Borsem. Marcin jest geniuszem muzycznym, posiada ogromną wyobraźnię muzyczną i niesamowitą inteligencję. Pracuje inaczej niż wszyscy, po prostu pobiera cały materiał i robi z niego rewolucję, oczywiście na wyraźną prośbę artysty może zmienić tylko odrobinkę. Ale my zdecydowaliśmy się na tę pierwszą opcję. Kiedy ustaliliśmy współpracę, Marcin powiedział, żebyśmy przygotowali jak najmniej materiału. Powiedział żebyśmy wysłali tylko refreny i zwrotki, bez początków i końców i zastanowili się czy jesteśmy na to gotowi. Okazało się, że byliśmy, i chcemy taką płytę wydać. Ta 6. płyta była eksperymentem, nawet my do końca nie wiedzieliśmy co z tego wyjdzie. Zgodziliśmy się w ciemno. Ale potwornie cenię tę płytę, bo dała nam ona ogromnie dużo doświadczenia, innego spojrzenia na muzykę i na aranżację. Dodała nam pewności siebie i wiary, bo do tej pory stosowaliśmy kompletnie inny system, który głównie opierał się powtarzalności. Natomiast przy tej płycie była otwartość totalna. Może wynikało to z tego, że przy poprzednich płytach, chłopaki trochę bardziej szukali, a teraz znaleźli.
A.K.: Może dlatego ta nowa płyta jest tak dobrze oceniana?
K.K.: Uciekam od stwierdzenia, że ta płyta jest dobra. Mimo że recenzje ludzi są jak na razie dobre, to pewnie w niedługim czasie znajdzie się kilka osób, którym materiał nie przypadnie do gustu. Oczywiście jest to normalne, wynika to z różnych oczekiwań naszych słuchaczy. Normalne jest to, że kiedy idziesz do restauracji i zamawiasz rosół, to tego właśnie oczekujesz i jesteś niezadowolony, kiedy otrzymujesz coś innego. I niektórzy ludzie tak właśnie traktują zespoły. Jest zespół Happysad i oczekuję, od niego, że kolejna płyta będzie taka jak poprzednia. W momencie kiedy słuchacz otrzymuje coś niekoniecznie gorszego, ale po prostu innego, to zaczynają się problemy. Niestety jest to naturalne i przeżywa to każdy zespół. Oczywiście oprócz Nirvany i wszystkich innych, którzy młodo odeszli z tego świata. Ci, którzy umarli, mają to szczęście, że nie muszą słuchać rozgoryczonych fanów, którzy mówią ze rozczarowała ich 6. czy 7. płyta. Przypomnę, że kiedy Beatlesi pojechali do USA to ludzie palili ich płyty, wyobrażasz sobie, że ktoś może spalić płytę Beatlesów? A kiedy Bob Dylan, zaczął grać na gitarze elektrycznej to publika rzucała w niego butelkami z piwem. Jak można rzucić w Boba Dylana czymkolwiek? Ale w każdej sytuacji chodzi o oczekiwania. Oczywiście te zmiany, które zachodzą w muzyce artystów, słuchacze mogą akceptować albo nie, ale nikt nie może zabronić muzykom wyjścia poza ich schematy. Zdaję sobie sprawę, że ta płyta jest inna. Mamy już inne czasy, inaczej gramy, dużo więcej wiemy, a przede wszystkim przeżywamy teraz coś innego, niż kilkanaście lat temu. Wiesz, kiedy powstawała piosenka Zanim pójdę byłem na III roku studiów, a teraz mam prawie 40 lat. To jest ogromna różnica emocjonalna. Jeżeli ktoś myśli, że ma prawo chcieć byśmy grali te same piosenki, to trudno mi to pojąć, bo dla mnie proces zmian jest bardzo naturalny. A kiedy ludzie pytają gdzie jest stary Happysad, mam ochotę wkleić nasze stare twarze i napisać tutaj. Bo tak naprawdę jesteśmy już starzy, a przynajmniej starsi.
A.K.: Który z kawałków jest Twoim ulubionym?
K.K.: Każdy kawałek ma osobliwą historię powstania, ale dla mnie bardzo istotna jest tytułowa piosenka Ciało obce. Ten utwór nadał ton interpretacyjny i kiedy się go posłucha, to już się wie o czym jest album.
A.K.: A czy masz jakąś ulubioną piosenkę o Warszawie?
K.K.: Ostatnio słyszałem piosenkę Lesława i Administratorra Tak musiał się czuć Kazimierz Deyna,
i mimo że wszystkie piosenki Lesława są o Warszawie, to ta zdecydowanie przypadła mi do gustu. Bardzo lubię Warszawę za jej połączenie historii z nowoczesnością. Z jednej strony jest to typowe europejskie miasto, a z drugiej strony ma fajną historię, i ta historia do Warszawy jest przyszyta.
A.K.: W jaką stronę zmierza Wasza twórczość?
K.K.: Powiem szczerze, że nie wiem. Muzyka to nieprogramowalny twór, oczywiście da się zaplanować logistycznie trasę koncertową, ale ciężko powiedzieć co wymyślimy za dwa lata. Na pewno nadal będziemy się bawić aranżacyjnie i na pewno urodzi się coś nowego. Co stanie się z naszą muzyką, to dobre pytanie ale równocześnie zabawa w gdybanie.
Happysad zagra w warszawskim Palladium 17. marca, serdecznie zapraszamy!