mobile
REKLAMA

MOS Wola to mój drugi dom

O mijającym sezonie, setnym spotkaniu ligowym i planach na następne miesiące z Grzegorzem Pacholczakiem, kapitanem MOS Wola Tramwaje Warszawskie rozmawia redaktor Marcin Kalicki.

Marcin Kalicki
MOS Wola to mój drugi dom

Marcin Kalicki: Rywalizację ligową rozpoczęliście dopiero od trzeciej kolejki i to z mocnym rywalem zza miedzy, który miał już dwa spotkania za sobą…

Grzegorz Pacholczak: Dokładnie tak. Metro było już, mówiąc kolokwialnie „w gazie”, my szukaliśmy cały czas odpowiedniej dyspozycji. Dodatkowo absencja Bartka Gomułki, który miał być naszą pierwszą opcją w ataku pokrzyżowała nam plany jeszcze mocniej.

M.K.: Odwołane spotkania musieliście nadrabiać. Gra systemem środa-sobota powoduje, że jest mniej czasu na treningi, ale i odpoczynek. Odczuwałeś to w trakcie sezonu?

G.P.: Tak, dało się to odczuć. Nie ma co ukrywać, to nie jest PlusLiga czy nawet 1. Liga, gdzie zawodnicy poza trenowaniem nie robią nic. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie chodzi mi o to, że tam grają „lenie”. Mam na myśli to, że na wyższym poziomie zawodnik ma się skupić tylko i wyłącznie na trenowaniu i graniu. To i tak naprawdę bardzo dużo, proszę mi wierzyć. W 2 lidze, myślę że 99% zawodników ma jakieś zobowiązania poza sportem. Część się uczy w szkole, na studiach, a część po prostu pracuje, bo zarobki w tej lidze są niskie, żeby nie powiedzieć żadne. Sport to nasza pasja, ale nie ma co ukrywać w tym momencie nas nie utrzymuje. Gdy na tygodniu do południa pracujesz, a wieczorem idziesz na trening to wypracowujesz sobie pewien rytm – jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Jednak, gdy coś ten rytm zaburza, jak w tym wypadku mecze w środku tygodnia, to człowiek z dnia na dzień staje się coraz bardziej zmęczony. Nie mieliśmy np. możliwości porządnego wyspania się po środowym meczu, bo przecież w czwartek trzeba wstać do pracy. Wiem, że to co mówię brzmi śmiesznie. Każdy przecież ma takie „problemy”. W sporcie jednak chodzi o wynik i aby on był jak najlepszy muszą być stworzone jak najkorzystniejsze warunki – treningu oraz regeneracji. Granie środa-sobota, na poziomie 2 ligi niestety nie jest łatwe i moim zdaniem mija się z celem.

M.K.: W tym roku wyjątkowo lepiej wam szło w meczach wyjazdowych niż w spotkaniach na własnym parkiecie. Z czego to wynikało?

G.P.: Ciężko tak jednoznacznie stwierdzić. Na naszej hali zawsze grało się trudno, przede wszystkim dlatego, że łatwo było ją zapełnić. W tym sezonie nie było to możliwe. Być może u siebie bardziej odczuwaliśmy brak kibiców, bo przyzwyczailiśmy się do tego, że obserwują nas pełne trybuny hali przy Rogalińskiej. To tylko moja teoria.

M.K.: Do włączenia się do walki o pierwszą ligę zabrakło niewiele. Byliście rozczarowani?

G.P.: Rozczarowani to złe słowo. Byliśmy wkurzeni. Na samych siebie oczywiście, bo tylko i wyłącznie my odpowiadamy za to jaki wynik osiągnęliśmy w tym sezonie. Porażki z zespołami z dołu tabeli odebrały nam możliwość gry o medale. Nie da się osiągnąć sukcesu w lidze przegrywając z Bestiosem, Międzyrzecem czy Olsztynem i to na własnej hali. Wszystkie te zespoły walczyły o utrzymanie. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nie zasługiwaliśmy na miejsce w czwórce skoro przegraliśmy z zespołami ze strefy spadkowej.

M.K.: Dla ciebie to był jednak wyjątkowy sezon, bowiem zapisałeś się w historii klubu rozgrywając w jego barwach setny mecz ligowy…

G.P.: Zgadza się był taki mecz. Oczywiście dziękuję jeszcze raz wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że miałem możliwość to spotkanie rozegrać. Prezesom, trenerom oraz oczywiście zawodnikom, z którymi współdzieliłem parkiet przez ten czas. Dziękuję również za zorganizowanie fajnej uroczystości tuż po tym meczu. Teraz jednak muszę przyznać, że był to mecz jak mecz. Nie chodzi nawet o wynik, o to że nie przypieczętowaliśmy go trzema punktami. Jestem sportowcem, moim zadaniem oraz moim celem jest trenowanie i wygrywanie. Takie jubileusze to przede wszystkim jakieś święto klubu, ja natomiast skupiam się na tym, żeby kolejne mecze rozgrywane w barwach tego czy innego zespołu były jak najbardziej udane. Nie chce przesadnie celebrować setnego, sto pięćdziesiątego czy dwusetnego meczu. W dużych klubach kończy się to na wręczeniu pamiątkowej koszulki i przejściu na salę treningową, aby odbyć kolejną sesję przed ważnym spotkaniem. Potraktujmy to w ten sam sposób, bo MOS to przecież wielki klub.

M.K.: Jakie masz plany na najbliższe tygodnie?

G.P.: Obecnie pomagam kolegom z ŻSS Len Żyrardów w awansie do II ligi. Przydarzyła im się kontuzja i potrzebowali „na już” transferu medycznego. Ponieważ my skończyliśmy już sezon, dostałem od klubu zielone światło. Dodatkowo, jak co roku, prawie całą drużyną II ligową reprezentujemy barwy AZS WSM Warszawa w rozgrywkach ligi akademickiej. Czekamy na rozwój sytuacji oraz na możliwość rozegrania Akademickich Mistrzostw Polski.

M.K.: Czy we wrześniu kibice na Rogalińskiej nadal będą mieli okazję oklaskiwać Twoje znakomite akcje?

G.P.: Sytuacja jest dynamiczna i nie mogę jeszcze powiedzieć: tak lub nie. Jak już wiele razy wspomniałem MOS Wola to mój drugi dom i nigdy nie wiadomo kiedy ten dom ściąga cię do siebie z powrotem.

M.K.: Dziękuję za rozmowę.  

Fot. MOS Wola

KOMENTARZE

aktualności

więcej z działu aktualności

sport

więcej z działu sport

kultura i rozrywka

więcej z działu kultura i rozrywka

Drogi i Komunikacja

więcej z działu Drogi i Komunikacja

Kryminalne

więcej z działu Kryminalne

KONKURSY

więcej z działu KONKURSY

Sponsorowane

więcej z działu Sponsorowane

Biznes

więcej z działu Biznes

kulinaria

więcej z działu kulinaria

Zdrowie i Uroda

więcej z działu Zdrowie i Uroda