Mam lekarstwo na koronawirusa - wyznaje Robert Kurzyński, mieszkaniec Białołęki
Przymusowa kwarantanna sprawiła, że ograniczyliśmy maksymalnie kontakty towarzyskie. Jak sobie radzić, by w amoku panującego lęku i strachu nie zwariować? Jeden z mieszkańców Białołęki zdradza, że… ma lekarstwo na korona wirusa! I to niezawodne! Zdradza także swoją „receptę” na przetrwanie pandemii.
Niebezpieczny koronawirus dotarł do Polski. Stacje radiowe i telewizyjne prześcigają się w coraz to nowych newsach na temat COVID-19. Centra handlowe, szkoły, lokale gastronomiczne, instytucje kultury zamknięte. Na razie do Wielkiej Nocy, ale już się nieoficjalnie mówi, że z uwagi na zagrożenie większe niż przewidywano, taka sytuacja potrwa dłużej. Komunikacja publiczna również ograniczona i funkcjonuje według rozkładów sobotnich. Ponad tydzień temu, na mocy rozporządzenia Ministra Zdrowia, na terenie Polski oficjalnie ogłoszono stan epidemii.
- Jak zareagowałeś, gdy okazało się, że dotarł do nas niebezpieczny wirus COVID-19?
- Przyznam szczerze, że po pierwszych komunikatach o tym, że już i w Polsce odnotowano pierwsze przypadki zachorowań na koronawirusa, ugięły się pode mną nogi. W pierwszej sekundzie pomyślałem o najbliższych. Zastanawiałem się, czy aby na pewno wszystkie sprawy mam pozałatwiane i uporządkowane, gdyby… Rozumiesz, co mam na myśli… Tego też dnia wpadłem w trans lękowy i nie mogąc się zupełnie na niczym skupić śledziłem wszystkie możliwe kanały informacyjne. Z nadzieją też czekałem na informację, że to pomyłka, chociaż tak naprawdę podświadomie czułem, że to dopiero początek tej fali zagrożenia epidemiologicznego.
- Sprawiasz wrażenie osoby o mocnych nerwach i solidnej konstrukcji psychicznej, a jednak strach i Ciebie dopadł…
- Wiesz, w stanie ogólnego zagrożenia życia, kiedy zaczynasz zdawać sobie sprawę, że balansujesz na krawędzi istnienia, następuje przewartościowanie. Boimy się śmierci. Jest to wciąż temat tabu. Mówi się wprawdzie o „życiu po życiu” i kontaktach metafizycznych ze zmarłymi, ale zauważ, że mimo ogromnego postępu cywilizacyjnego, technologicznego i rozwoju medycyny oraz nauk związanych ze zjawiskami paranormalnymi czy też - jak kto woli - nadprzyrodzonymi, do tej pory nie ma na to niezbitych dowodów. No i nikt jeszcze nie wrócił z „tamtej strony dnia”. Pamiętam, że podobny lęk odczuwałem w grudniu 1981 roku, gdy ogłoszono w Polsce stan wojenny, a potem w bodajże 1986 roku, gdy nastąpiła katastrofa elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Byłem wtedy młodym chłopakiem i dopiero poznawałem smak życia, a tu takie zagrożenie, więc trudno nie panikować. Ale dzisiaj staram się analizować, wyciągać wnioski. W dodatku mam bardzo analityczny umysł, wszystko rozbijam na przysłowiowe atomy, co też sprawia, że nie łatwo mnie psychicznie „dobić”.
- Jesteś realistą i twardo stąpasz po ziemi. Jak funkcjonujesz w dobie zagrożenie wirusem COVID-19?
- Staram się żyć normalnie. Bo inaczej się przecież nie da! Gdy zamknę się w czterech ścianach, przestanę wychodzić na ulice, zerwę wszelkie kontakty towarzyskie i będę tylko rozmyślać o zagrożeniu tym cholernym wirusem, to któregoś dnia wyląduję w psychiatryku. Temat pandemii jest tak rozdmuchany przez media, że teraz mnie już mdli. Nie dajmy się ponieść emocjom i nie dajmy się zwariować. Wiem, że sytuacja nie wygląda różowo, ale zaufajmy odpowiednim służbom i organom państwowym, lekarzom. Teraz najważniejsze to „przetrwać” to zagrożenie próbując żyć w miarę normalnie, by nie popaść w jakieś bliżej nieznane jeszcze fobie. Zresztą mnie nie straszny COVID-19 i mam lekarstwo na koronawirusa! Niezawodne lekarstewko, zapewniam! (śmiech)
- A to ciekawostka! Naukowcy pracują nad szczepionką przeciw temu wirusowi, a Ty już „odkryłeś” niezawodne placebo. Uchylisz rąbka tajemnicy zwykłemu śmiertelnikowi?
- No jasne! Zanim jednak zdradzę jego nazwę, to dodam, że ma ogromne i szerokie zastosowanie w różnych aspektach naszego życia. Bo to jest lekarstwo na miłość i dla duszy, na życie i na stres, no i - jak się miałem okazję sam przekonać - na koronawirusa i zwyczajną grypę też!
-???
- Nazwa mojego lekarstwa to… Piosenka dobra na wszystko! Słuchając i czytając ciągle o zagrożeniu tym koronawirusem zadałem sobie w pewnym momencie pytanie: co tu robić, by nie zwariować i jak się nie nudzić, zwłaszcza, gdy ma się na karku więcej niż pięćdziesiąt lat? Media bombardują coraz to nowymi doniesieniami na temat obecnej sytuacji związanej z COVID-19, padają liczby osób zakażonych, zwiększa się statystyka zachorowań i zgonów. Któregoś dnia, przerzucając pilotem kolejne kanały, doszedłem do wniosku, że świat nie kończy się na telewizji. Mam w swojej kolekcji trochę płyt i piosenek ulubionych artystów, których słucham naprawiając rower, robiąc porządki, przy goleniu i wielu innych domowych czynnościach. Muzyka nie tylko łagodzi obyczaje i łączy pokolenia, ale przede wszystkim pomaga niwelować stres. Idąc tym tokiem rozumowania wpadłem na genialny pomysł. I jak zacząłem wcielać go w życie to nagle stres odleciał, strach gdzieś tam w kącie przycupnął, a ja poczułem się jak nowonarodzony.
- Enigmatycznie i niezwykle frapująco zaczyna się Twoja opowieść. Słucham dalej z zapartym tchem…
- W pewnym momencie odczułem ogromne zmęczenie pompowaniem mojego umysłu informacjami o zagrożeniu tym wirusem, że stwierdziłem, że jak się poddam to zwichruję swoją psychikę, która, jak już wcześniej zauważyłaś, jest solidnej konstrukcji. No i mając kilka dni wolnego od pracy postanowiłem spędzić wieczór w doborowym towarzystwie. Pośmiać się, potańczyć… Chłonąć życie i czerpać z niego garściami to ludzka rzecz. Obdzwoniłem więc kilku przyjaciół i zaprosiłem na kameralne muzyczne party. Każdy przygotował też porcję swojej ulubionej muzyki, bo w zamyśle te muzyczne party to był taki… mini koncert naszych ulubionych przebojów. Były tańce i śpiewy, a jakże, a na rozgrzewkę i coś mocniejszego. Wypiłem nawet za zdrowie wszystkich znanych mi pań, a jeden toast wzniosłem za jedną z moich ulubionych artystek… Danutę Stankiewicz! Przy okazji pochwaliłem się jej zdjęciem z dedykacją dla mnie. Nie ukrywam, że koledzy mi trochę chyba zazdrościli. Imprezka trwała od godziny 17.00 do białego rana następnego dnia.
- Jestem ciekawa, jakiej to muzyki słuchaliście i czy sąsiedzi za ścianą nie narzekali, że jest zbyt głośno?
- Cisza nocna obowiązuje od godziny 22.00, ale było spokojnie i kulturalnie. Wszystko w granicach przyzwoitości. Bo w muzycznym party brali udział nie tylko panowie, ale i panie. Był nawet kolega, który kiedyś grał w zespole „Ikar”, który wprawdzie nie zapisał się trwale w kartach historii polskiej muzyki, ale miał co wspominać. Słuchaliśmy piosenek Izabeli Trojanowskiej, zespołu Republika, a nawet Zenka Martyniuka i zespołu Boys. Po raz pierwszy miałem okazję posłuchać Mary Spolski. Ja oczywiście przygotowałem zestaw przebojów w wykonaniu jednej z moich ulubienic, Danuty Stankiewicz. No i nawet zatańczyłem z nią w kilku piosenkach „Blue star”, „Wernisaż”, „Może by tak gdzieś pojechać” i „Na parkiecie super dance”, która ma już ponad 2 tysiące wyświetleń na youtube w ciągu pięciu tygodni. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że jestem bardzo „elastyczny” w tańcu i z powodzeniem mogę występować u boku Danuty Stankiewicz. Może kiedyś… kto wie? Wszystko w życiu jest możliwe (śmiech). Utworzyliśmy też naszą listę przebojów. No i na pierwszym miejscu znalazła się piosenka „Na parkiecie super dance” , a ja szczęśliwy… bisowałem! Było naprawdę wesoło!
- Mamy czas kwarantanny i stosownych zaleceń z nią związanych, a Ty organizujesz muzyczne party?! Zwariowałeś czy co?!
- Oj, tam! „Ale to już było…” jak w piosence Maryli Rodowicz (śmiech). A tak poważnie Nie jestem aż taki głupi i nieodpowiedzialny, by narażać siebie i innych. W normalnej sytuacji spotkalibyśmy się gdzieś w knajpie albo nawet u mnie w domu. Ale biorąc pod uwagę pandemię, spotkaliśmy się… wirtualnie! Gawędziliśmy przez skype, słuchaliśmy muzyki, nawet konkursy były w programie! (śmiech).
- Wirtualne muzyczne party?
- W dobie Internetu można nie tylko zdalnie pracować, czy prowadzić konferencyjne rozmowy. Wirtualne party też można zorganizować! Wystarczy tylko dobry pomysł, którym „zarazisz” innych. Zawsze twierdzę, że nie ma rzeczy niemożliwych.
- Przyznam, że… zaskoczyłeś mnie! Nigdy nie byłam na wirtualnym party i już żałuję, że mnie tam nie było!
- Nie martw się. Kwarantanna została przedłużona, więc jeszcze zorganizuję takie wirtualne muzyczne party. Czuj się zaproszona już dzisiaj!
- Dziękuję! Skorzystam na pewno! A tak swoją drogą, to pomysł na spędzenie wolnego czasu rzeczywiście nowatorski!
- Jestem samotnym facetem. I do wzięcia (śmiech). Jakbyś znała jakąś samotną kobietę, to proszę, daj znać, a ja, parafrazując jeden z przebojów Haliny Frąckowiak, „napiszę do niej krótki list” (śmiech). I może przy okazji zaśpiewam jej męską wersję jednej z moich ulubionych piosenek Danuty Stankiewicz „W zwykłym się zjawiłaś dniu, to był nasz dzień, ślady twych ujrzałem stóp a w słońcu cień, wołał mnie twój ciepły głos z oddali”. Siedzenie w czterech ścianach w okresie przymusowej kwarantanny to tak, jakbyś siedziała zamknięta w celi. Musisz mieć pomysł na siebie i na ten czas. Inaczej zwariujesz. W telewizji nic ciekawego, bo najważniejsze tematy i debaty dotyczą pandemii. Kina, teatry, muzea są zamknięte. Koncerty odwołane. Sam zresztą wybierałem się na Ursynów na koncert Danuty Stankiewicz, ale przeszkodził wirus COVID-19. Nie mam wątpliwości, że polska kultura i sztuka ucierpią na tym ogromnie, ale i też inne branże. Można oczywiście jeszcze pogawędzić przez telefon, ale to akurat narzędzie codziennej komunikacji.
- No tak, Tobie nie straszny wirus COVID-19, ale co mają powiedzieć ci, którzy panicznie się boją? Masz dla nich jakąś receptę na przetrwanie tego trudnego okresu?
- Hm, stuprocentowej recepty nikt tobie na nic nie da. Życie gwarancji na życie tobie nie da, a ty ode mnie chcesz receptę na… przetrwanie pandemii. „Life is brutal”, jak mawiają Amerykanie. Receptę na ten czas każdy musi znaleźć sam dla siebie. Strach, panika wywołują stany lękowe, a te często prowadzą do depresji. Jednostki o delikatnej konstrukcji psychicznej mogą sobie nie poradzić w stanie ogólnego zagrożenia, muszą mieć wsparcie osób bliskich i przyjaciół, ale i też pomysł na siebie i spędzenie tego czasu. Zamiast wsłuchiwać się w treść kolejnej porcji komunikatów o liczbie zgonów zarażonych tym wirusem, niech sięgną po książkę, posłuchają ulubionej płyty, niech zrobią zaplanowane na później porządki w szafie itp. Nie można faszerować się złymi informacjami. Ja uprawiam sport. Codziennie ileś tam kilometrów pokonuję na stacjonarnym domowym rowerze, ale też wychodzę na spacer unikając oczywiście skupisk ludzi. Najważniejsze to myśleć pozytywnie!
Rozmawiała: Anna Tomasik
Foto: AnT /archiwum prywatne Roberta Kurzyńskiego