Warszawa - miasto, które jest jak morowa panna
W naszym piątkowym cyklu kolejny tekst z blogu Warszawianka Flancowana.
Deszcz, jesienny deszcz… Stop! To był zdecydowanie jeden z cieplejszych sierpniowych wieczorów – tych, kiedy księżyc ustępuje miejsca słońcu, które zuchwale skrzy się śmiałymi promieniami i ani myśli o zachodzie. Prosto z pracy, wróciłam do domu (nazywanego wówczas przeze mnie mieszkaniem), usiadłam w fotelu i otwarłam Rzeczpospolitą. Z gazety wypadł dodatek; w dodatku był program; w programie informacja o obchodach kolejnej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.
Kilka dni wcześniej wybrałam się ze znajomymi na koncert, poprzedzający oficjalne obchody, zorganizowany przy muzeum Powstania Warszawskiego w przylegającym do niego Parku Wolności. Anna Maria Jopek, Monika Brodka, Tomasz Stańko – jednym słowem kwintesencja tego wszystkiego, co w muzyce cenię najbardziej. Równie mocno cenię sobie jednak towarzystwo. Dlatego w tamtym momencie, czytając o koncercie „Warszawiacy śpiewają niezakazane piosenki”, mającym rozpocząć się lada chwila na pobliskim pl. Piłsudskiego, do głowy mi nie przyszło, aby wyjść z domu i pójść tam samej… Ale właściwie dlaczego nie – pytanie pojawiło się nagle i równie szybko przyszła odpowiedź. Trzy lata później, Ktoś powiedział mi, że mam typowo warszawskie imię… I znowu, po raz kolejny pobrzmiały mi w głowie słowa refrenu: Zośko, Zosiu hej Zosieńko.
Tamtego piątkowego wieczoru, zaledwie dwa miesiące po przyjeździe do Warszawy, zmęczona kolejnym tygodniem pracy, zupełnie sama wybrałam się na Plac Piłsudskiego, żeby wspólnie z innymi śpiewać niezakazane piosenki. Kiedy tam dotarłam pierwszą piosenką, którą usłyszałam była właśnie ta o Zośce. Poczułam, że jestem we właściwym miejscu i zapomniałam, że przyszłam tu sama… Rozejrzałam się wokół siebie, odszukałam w torbie telefon i napisałam sms do Mamy: „włącz telewizor, świetny koncert, grają piosenkę o mnie!” A potem było jeszcze kilka innych piosenek rodzaju żeńskiego. Pomyślałam wtedy, że nie bez powodu jest ich aż tyle, bo Warszawa jest jak kobieta… Morowa, waleczna, gościnna, po prostu piękna. Jednak to przecież wciąż za mało, żeby za to Miasto poświęcić życie. Samo piękno nie wystarczy, trzeba czegoś więcej…
Obserwując Warszawiaków tak licznie zebranych wtedy na placu, trzymających w dłoniach śpiewniki, zadałam sobie w myślach pytanie: na czym polega siła tego Miasta, co takiego sprawia, że chce się w nim mieszkać i jest się gotowym za nie umierać? Nagle uświadomiłam sobie, że pytanie o sens Powstania Warszawskiego, to po prostu pytanie o Miłość. Bo tylko ten kto kocha, walczy i wierzy – odważnie i z nadzieją. Od tamtej pory rok rocznie przychodzę na ten sam plac i śpiewam razem z Warszawiakami, ale już nie sama – towarzyszy mi kilka ukochanych Osób. Pochodzę z rodziny, w której powstańcza tradycja jest kultywowana i pielęgnowana. Moi Pradziadkowie walczyli w Powstaniach Śląskich – zresztą może dlatego, również w Katowicach pamięta się o tym, aby uczcić „godzinę W” symboliczną minutą ciszy. Tym bardziej wyjątkowe znaczenie ma dla mnie fakt, że część z repertuaru warszawskich piosenek, wykonywana jest przez jednego z najlepszych muzyków ze Śląska – Wojciecha Myrczka. To wszystko razem wzięte tworzy niezwykłą wspólnotę, o którą dziś coraz trudniej… Tymczasem stojąc na placu i śpiewając „Warszawskie dzieci” nie sposób zapomnieć o tym, że każdy z nas jest dzieckiem tej samej Matki. Zresztą tę atmosferę czuje się nie tylko podczas wspólnych koncertów, czy refleksyjnej minuty ciszy.
Równie emocjonujący jest bieg Powstania Warszawskiego, w którym kilka lat temu wzięłam udział po raz pierwszy. Przebiegając przez Krakowskie Przedmieście, zwróciłam uwagę na ludzi, którzy jedząc kolację w przydrożnych ogródkach restauracyjnych, wstawali, bili brawo i przybijali piątkę biegnącym. I kiedy zaczynałam czuć zmęczenie i chciałam się zatrzymać, patrzyłam na biało czerwoną opaskę ze znakiem Polski Walczącej i biegłam dalej. Dobiegłam do celu, dostałam medal i zdałam sobie sprawę, że to nie jest meta, ale sztafeta pokoleń, w której każdy w inny sposób wyraża pamięć o tym, co ważne.
Fot. Zofia Zabrzeska