Wywiad z Piotrem Siwkiem, absolwentem petersburskiej szkoły aktorskiej
Piotr Siwek, aktor Teatru Żydowskiego w Warszawie im. Estery Rachel i Idy Kamińskich, absolwent prestiżowego rosyjskiego instytutu aktorskiego – Rosyjskiego Państwowego Instytutu Sztuk Scenicznych w Sankt Petersburgu (Russian State Institute of Performing Arts), wschodząca gwiazda polskiego teatru i filmu, wiek: 30 lat
Katarzyna Szulc-Strychowska: Jesteś na stałe aktorem etatowym Teatru Żydowskiego w Warszawie. Czy poza graniem w teatrze robisz coś jeszcze?
Piotr Siwek: Tak, oczywiście! Zmieniłem właśnie agencję aktorską, także mam nadzieję, że dużo się będzie działo w najbliższym czasie! Mówię głównie o mojej karierze filmowej. Zagrałem ostatnio w trzech filmach, które czekają na swoje premiery.
K.S.: A czy opowiesz Czytelnikom Informatora Stolicy, jakie to produkcje i kto je zrealizował?
P.S.: Tak, oczywiście! Z olbrzymią przyjemnością. Bardzo dużo siły dało mi spotkanie z reżyserem Michałem Rogalskim („Czas honoru”, „Wojenne dziewczyny”, „Stulecie winnych”), autorem nowego filmu „Pogrom 1905. Miłość i hańba”. Film został zrealizowany przez cudowny dom produkcyjny „Akson Studio”. Prawdę mówiąc moja przygoda z tym filmem wydarzyła się bardzo nieoczekiwanie (śmiech) – wróciłem z Petersburga, i zostałem zaproszony na duży casting. Nie spodziewałem się, że w czasie pandemii spotka mnie tak wielki zaszczyt i będzie mi dane zagrać z tak niesamowitymi aktorami. Tutaj muszę wspomnieć o mojej filmowej partnerce Darii Poluninie, wspaniałej aktorce pochodzenia ukraińskiego.
K.S.: A dwie pozostałe produkcje?
P.S.: Tak naprawdę, jak już wspominałem, wszystko zaczęło się zaraz po powrocie z Petersburga. Szukałem kolejnych twórczych wyzwań. I tak się złożyło, że zagrałem najpierw u Waldemara Krzystka („Anna German”, „Mała Moskwa”, „Fotograf”), w jego nowym serialu historycznym „Dom pod dwoma orłami”. Moja rola jest bardzo złożona, i choć miałem tylko jeden dzień zdjęciowy zdążyłem zachłysnąć się filmem!
K.S.: A co było dalej, po współpracy z Waldemarem Krzystkiem?
P.S.: Współpraca z Justyną Nowak („Ważki”, „Beauty”, „Notoryczni Debiutanci”) przy „Nic mnie w tobie nie przeraża”, produkcji realizowanej w Studio Munka. Film jest określany, jako pierwszy post-hipsterski melodramat, co brzmi niezwykle ciekawie. Jest to film o miłości, o młodości, kondycji artysty i innych ważnych rzeczach. Gram w nim reżysera-wizjonera, który przyjeżdża z Moskwy na prowincję, aby zrobić spektakl. I grając w filmie, wokół tego spektaklu, inspirowałem się trochę moimi profesorami z Petersburga. Tam ta wiara w ideały i w to, że sztuka jest na najwyższym miejscu, jest najważniejsza..
K.S.: To może opowiedz nam od razu, jak to się stało, że trafiłeś do Instytutu w Petersburgu? Większość młodych ludzi sztuki zmierza raczej w kierunku zachodnim, a Ty wybrałeś Wschód?
P.S.: Uwielbiam literaturę i dramat rosyjski, przez całe życie zaczytywałem się Dostojewskim, Czechowem, Turgieniewem, Wyrypajewem. Byłem w studium aktorskim w Olsztynie, i przez cały czas jeszcze „szukałem siebie”, bo jak Ci już wcześniej opowiadałem, był taki czas w moim życiu, kiedy bardzo chciałem być lekarzem.. Mam Mamę pielęgniarkę, więc stąd pewnie taki szlachetny pomysł. Rodzice uchylali nam nieba i zawsze mówili „róbcie to, co wam w duszy gra”. Pojechałem do Studium Teatralnego przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, i tam poznałem dr Magdalenę Zaorską, która zrewolucjonizowała moje myślenie o teatrze. To ona kończyła Akademię Teatralną w Petersburgu i powiedziała mi, że kolejny rok studentów aktorstwa w Petersburgu nabiera wybitny profesor – sam wielki Wieniamin Filsztyński. Jest on kontynuatorem myśli Konstantego Stanisławskiego, reżyserem, pedagogiem, pięknym człowiekiem. Byłem świadomy tego, że będzie ogromny konkurs, potężne egzaminy wstępne, ale zakwitło we mnie marzenie, żeby studiować w najlepszej szkole teatralnej i uczyć się od najlepszych. Wiedziałem już, że nie chcę uczyć się aktorstwa, jedynie jako zawodu, ale przede wszystkim, jako pewnego „wejrzenia” w człowieka. Pojechałem na egzaminy wstępne, atmosfera była niesamowita – Petersburg i jego białe noce, spędziłem tam dwa tygodnie – widziałem setki zdających i na szczęście dostałem się! I wyobraź sobie, że na początku moi profesorowie w ogóle się nie zorientowali, że nie jestem Rosjaninem.. Kiedy, już po powrocie do Polski otrzymałem wiadomość, że się dostałem na studia, poczułem się, jakbym dostał list z Hogwartu.. (śmiech)
K.S.: Czy zgłaszają się tam jednak głównie Rosjanie, czy ludzie z całego świata?
P.S.: Ludzie z całego świata przyjeżdżają do szkoły do Petersburga, bo jest to najstarsza szkoła teatralna w Rosji. Kultura teatru, i teatr i balet stoją tam na naprawdę wybitnym poziomie, na wyżynach po prostu.. W szkole panowała ogromna dyscyplina, codzienne wielogodzinne ćwiczenia, w tym taniec, szermierka, akrobatyka. Historię sztuki mieliśmy w Ermitażu.. Ambicje szkoły są ogromne, nie uczą aktorstwa, a wychowują ludzi do życia w sztuce, a przede wszystkim rozwijają wrażliwość.
K.S.: Opowiedz jeszcze proszę o metodzie aktorskiej?
P.S.: Mówię czasami, że wszyscy profesorowie byli w zmowie i bywało często tak, że absolutnie wszyscy profesorowie byli na każdych zajęciach. Bardzo pilnowali tego, żebyśmy nie kłamali, żebyśmy żyli na scenie!!! Żeby nie było tego „grańska”, ale żeby „ciekło” życie, żeby „ciekła” prawda.. Zajęcia codziennie zaczynały się od tego, że profesorowie pytali nas np. „a co dzisiaj widziałeś pięknego?”. Ta otwartość na przyjęcie piękna i na współczucie wobec drugiego człowieka były w nas bardzo mocno kształtowane.
K.S.: Czyli ta kultura jest o wiele bardziej uduchowiona niż nasza?
P.S. Całkowicie inna duchowo, głęboka. Praktycznie od samego początku studiów pracowaliśmy nad dwoma spektaklami dyplomowymi. Moim pierwszym dyplomem był spektakl „Nasza klasa” Tadeusza Słobodzianka, w reżyserii prof. Filsztyńskiego i Darii Shaminy. Przyjechaliśmy z całym rokiem na ekspedycję do Polski - byliśmy w Oświęcimiu, byliśmy w Jedwabnem, w Warszawie, gdzie się dokonały te straszne rzeczy, o których traktuje sztuka. Grałem księdza Henryka, chodziłem nawet z profesorami do kościoła katolickiego w Petersburgu, miałem sutannę od prawdziwego księdza. Potrzeba prawdy życia była ogromna. My tak naprawdę nie graliśmy tego, co się tam wydarzyło, ale opowiadaliśmy historię świata, opowiadaliśmy ją po to, żeby to się więcej nie wydarzyło.. Mieliśmy takie zeszyciki, i te najgorsze momenty, najstraszniejsze po prostu czytaliśmy i próbowaliśmy przebić się do pokładów miłości i współczucia obecnych w każdym człowieku, pomimo tego, co się dzieje na świecie. Szukaliśmy „ziarna” roli, zapisywaliśmy dzienniki obserwacji i dzienniki odczuć. Wyznawaliśmy metodę etiudową, czyli stosowaliśmy się do zasady: „nie gram, a żyję”. Żeby poznać człowieka, trzeba gruntownie rozkopać jego los. Spektakl zdobył wielkie uznanie i wiele nagród. W drugim spektaklu dyplomowym zagrałem Wierszynina w „Trzech siostrach” Antona Czechowa.
K.S.: Kto jest według Ciebie najbliżej metody Stanisławskiego w Polsce? Metody rozwijanej ciągle oczywiście od czasów Konstantego Stanisławskiego.
P.S.: Myślę, że na pewno najbliżej był Jerzy Jarocki.. Oczywiście podejście Krystiana Lupy do tworzenia wewnętrznego pejzażu też jest mu bliskie.. Dzięki nim bardzo chciałem studiować - być może nie samo aktorstwo, ale przede wszystkim siebie, jako człowieka..
K.S.: Skończyłeś studia, wróciłeś do Polski i podjąłeś pracę w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Trudno było się dostać do Żydowskiego?
P.S.: Tak, miałem bardzo długie przesłuchanie przed Panią Dyrektor Gołdą Tencer i przed kierownikiem literackim P. Remigiuszem Grzelą. Śpiewałem, tańczyłem, mówiłem wiersze i prozę. Po rosyjsku też mówiłem. (śmiech)
K.S.: Ile miałeś premier w Teatrze Żydowskim do tej pory?
P.S.: Dwie premiery – „Noc Walpurgii” (premiera 29.05.2021.), w reżyserii Agaty Biziuk oraz „Akademię Pana Kleksa” (premiera 11.06.2021.), w reżyserii Michała Buszewicza. W „Nocy Walpurgii” gram dziennikarza, sam spektakl został zrobiony na podstawie głośnego filmu Marcina Bortkiewicza pod tym samym tytułem. Spektakl został niezwykle dobrze przyjęty. Jesteśmy na scenie z Ewą Tucholską, która gra światowej sławy diwę operową. Uważam, że stworzyliśmy bardzo udany tandem aktorski!
K.S.: A jak się odnalazłeś w „Akademii Pana Kleksa” Michała Buszewicza? Grasz główną rolę, samego Pana Kleksa!
P.S.: „Akademia” to był naprawdę szalony czas. Dzieło Jana Brzechwy opowiedziane i dla dzieci i dla dorosłych, spektakl z podwójnym dnem.. Mam szczęście grać w spektaklu Ambrożego Kleksa, co było też trudne ze względu na możliwość porównań do Pana Kleksa w wykonaniu Piotra Fronczewskiego.. Mam wrażenie, że zrobiliśmy to zupełnie inaczej, a współpracę z reżyserem spektaklu Michałem Buszewiczem bardzo sobie cenię. Spektakl jest też dużo grany, a widownia jest bardzo różna wiekowo.
K.S.: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę Ci dalszych sukcesów!
Katarzyna Szulc-Strychowska – antropolożka kultury (UAM Poznań), teatrolożka (Instytut Sztuki PAN Warszawa), historyczka sztuki (Instytut Sztuki PAN Warszawa). Absolwentka Wajda School na kierunku „Development kreatywny”. Od lat związana z warszawskimi mediami, jako menedżerka oraz specjalistka Public Relations.
Fot. Magda Hueckel/mat. pras. Teatru Żydowskiego